poniedziałek, 21 listopada 2016

Zaraza, Wysłannik Piekieł, Goblin-Żółtodziób...Czyli pierwsze danse macabre z marką Grim Reaper Foods!



Trochę to trwało, zanim zabraliśmy się za kolejny wpis na blogu Ostrożercy. Tak to bywa przy wielkich zmianach życiowych. No i oczywiście – rozwojowi sklepu Będzie Piekło.

Jak wiecie, lub nie, wprowadziliśmy do sklepu nową linię produktów – ostrości od Grim Reaper Foods. Od jakiegoś czasu ostrzyliśmy sobie na nich ząbki z paru powodów: dużo nagród, dobre składy, fajne etykiety produktów... W sumie cała marka została dość ciekawie pomyślana – osadzona w mrocznych i lekko niepokojących klimatach rodem z horrorów. Nam to bardzo pasuje do ostrych sosów, ale nie zamierzamy ich wychwalać i reklamować pod niebiosa, bo każdy ma prawo wyrobić sobie własne zdanie, ale od pierwszego kontaktu zostaliśmy urzeczeni. 
Nie wspominając o tym, że w pierwszej paczce czekała na Nas niespodzianka: Russel z Grim Reaper Foods sprezentował Nam wszystkie swoje sosy oraz komplet czekolad – i to z Nagą Jolką! ;). Właśnie tym chcielibyśmy się 'wirtualnie' podzielić (z chęcią każdego Ostrożercę byśmy uczęstowali, ale obawiamy się, że zapasy kończą się w szalonym tempie... :))


Mamy dla Was Test Sosów Grim Reaper Foods! Jest ich naprawdę dużo, więc stwierdziliśmy, że podzielimy nasze testy na dwie części. Każda będzie miała też słodki bonus! :)
P.S. Nie wszystkie sosy z recenzowanych tutaj zostały wprowadzone do Naszej oferty – niektóre pewnie pojawią się w przyszłości, natomiast inne nie przypadły Nam do gustu aż tak bardzo ;)

Zacznijmy od – naszym zdaniem – najbardziej łagodnej pozycji.

Rookie Goblin – Hot Chilli Sauce

Skład: ocet z cydru, papryka Jalapeno (22%), pomarańcza, limonka, cukier, szczypiorek, imbir, czosnek, kolendra, szpinak, sól morska, olej.
W RĘCE. No dobra. To pierwszy sos z Jalapeno, który nie ma żadnego sztucznego barwnika dodającego mu koloru! Hurra! Plus za ładny, ciekawy, naturalny skład. Kolor jest naprawdę intensywnie zielony. Zapach – nie czujemy octu, jest za to mnóstwo ziół – ze...szczypiorkiem na pierwszym miejscu! ;) Sos jest gęsty i ma konsystencję puree.
W GĘBIE. Bardzo dziwny sos, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czujemy najpierw... cytrynę, potem słodką pomarańczę, następnie paprykę jalapeno i zioła. Kawałki czosnku chrupią nam w zębach, ten sos wygląda i smakuje jak domowy przecier z papryki z ziołami. Bomba! Jeśli chodzi o poziom ostrości, to jest minimalny – raczej dla początkujących.
W GŁOWIE. Mega ogromny plus za naturalność i bardzo rozbudowany smak. Ten sos jest naprawdę nietuzinkowy. Mógłby jednak być zdecydowanie ostrzejszy – wtedy zużywalibyśmy skrzynkę Rookie Goblin miesięcznie ;)
Poziom ostrości: 

Ocena ogólna:

Alchemy – Sweet Chili Sauce

Skład: cukier, ocet z cydru, papryczka Lemon Drop (14%), koniak (1%)
W RĘCE. To pierwszy w naszej karierze sos z chili Lemon Drop! Alchemy jest gęsty, złocisty, widać pływające w nim ziarenka i spore kawałki papryki. Trochę kojarzy Nam się z konfiturą z pigwy :) Zapach jednak jest bezbłędny: słodki, owocowy, lekko paprykowy. Fajnie, że wszystkie sosy od Grim Reaper mają ocet z cydru – nie dominuje zapachu i pozwala ładnie uwalniać się nutom zapachowym całego dobra zawartego w buteleczce ;)
W GĘBIE. Słodycz. Przez chwilkę powróciły skojarzenia z konfiturą. Ale kiedy rozgryziemy kawałek pływającego w nim chilli, przestaje być tak słodko – jest paprykowo, lekko cytrusowo, aromatycznie, ten koniak nawet gdzieś tam jest wyczuwalny, niekoniecznie alkoholowo. Fajne pieczenie, przyjemne, nikogo nie zabije, ale utrzymuje się długo. Naprawdę ciekawie zrobiony – nie atakuje od razu, daje miejsce żeby się 'poczuć bezpieczenie'.
W GŁOWIE. Ten sos będzie idealny do lodów i słodkich deserów. Rany, polana nim szarlotka z lodami to byłby jakiś kosmos! Jako dodatek do mięsa też się sprawdzi, ale raczej celowalibyśmy w kurczaka i wszelaki drób. Raczej sos do zadań specjalnych niż 'uniwersalny przyprawiacz'.
Poziom ostrości: 


Ocena ogólna: 



Maverick

Skład: papryka Habanero (30%), pomidory śliwkowe, ocet z cydru, szalotka, czosnek, cukier, puree z pomidorów, sól morska, olej.
W RĘCE: Wygląda jak klasyczny sos habanero, choć skład – nie powiemy, ciekawy. Dalej ocet cydrowy, więc w zapachu kręci habanero – baaaardzo wyraźnie. Czuć też czosnek. Ogólnie sos bardzo gęsty, o lekko pomarańczowym kolorze. Ślinianki działają.
W GĘBIE. O rany, bardzo mocno skoczyliśmy z poziomem ostrości. Maverick już zdecydowanie nie pieści się z naszymi gardłami. Mocne, konkretne uderzenie papryki, mało słony, baaardzo paprykowy i naprawdę mocny! To już opcja dla zaawansowanych Ostrożerców. Nie jest przesadnie kwaśny ani za słony, fajnie wykończony pomidorowym smakiem i czosnkiem. Pali długotrwale.
W GŁOWIE. To NAPRAWDĘ dobry sos z habanero. Odpowiednio mocno palący, ale w sumie jesteśmy zaskoczeni, że daje takiego kopa – jak na 30% papryki jest naprawdę OSTRY! Mocna pozycja, z charakterkiem.
Poziom ostrości:  

Ocena ogólna:  


Słodki bonus: 

Pestilence, sweet chili syrup.


Skład: Cukier, ocet destylowany (z jęczmienia), rum kokosowy (10%), ekstrakt z papryki (<1%)
W RĘCE: Pierwszy w naszym życiu syrop z chili. Spory dodatek rumu kokosowego zachęca, nie powiemy... Jest zupełnie przeźroczysty i gęsty, jak to syrop. Obrazek końskiej głowy z dymiącymi nozdrzami jest co najmniej intrygujący – w ogóle, rzeczy od Grim Reaper mają bardzo ciekawe etykiety, dość proste, ale oryginalne i zdecydowanie w klimacie Ponurego Żniwiarza (nie wspominając już nawet o nazwach...).Zapach również jest dość nietypowy, bo pachnie...octem i kokosem. Totalnie dziwnie, ale nie tak odpychająco, jak mogłoby się wydawać na samą myśl o tym połączeniu. Sprawdźmy to!
W GĘBIE: Słodko, kokosowo (puff – octu nie czuć!).... i kurczątko, PALI! Oczywiście nie tak, jakby to robił ostry sos, ale pieczenie jest baaaardzo wyraziste, intensywne i przyjemne, kiedy tylko mija pierwszy szok ;) Nie trwa jednak bardzo długo, nikogo raczej nie zabije (choć podejrzewamy, że może być idealny do głupich dowcipów z kawą w pracy....)
W GŁOWIE: Pestilence przyda się wszystkim fanom słodkich deserów. Lody z kopem ostrości? Czemu nie. Kawa z „prądem”? Byłby idealny. Efekt rozgrzewający nie jest uporczywy, ale w sumie w sam raz na zimę. Ciekawostka na plus.
Poziom ostrości: 
Ocena ogólna: 


Czekolada mleczna Hell Raiser z papryką Ghost, Słodką pomarańczą, cynamonem i olejem goździkowym


Skład: Czekolada mleczna (cukier, masło kakaowe, pełne mleko w proszku, masa kakaowa 33,6%, emulgator – lecytyna sojowa, naturalna wanilia), olejki eteryczne ze słodkiej pomarańczy, cynamon, olejki eteryczne z goździków, papryka Ghost w proszku (0,1%).
W RĘCE: Parę czekolad z chili w swoim życiu skonsumowaliśmy, ale rzadko kiedy były one z papryką Ghost, czyli Nagą Jolokią. 0,1% tejże nikogo nie zabije, ale możemy być pewni, że cośtam poczujemy. Skupmy się na smaku, bo zapowiada się ciekawie i dość zimowo – pomarańcza, cynamon, goździki... (zapachniało grzańcem, prawda?)
W GĘBIE: Czekolada pachnie dość neutralnie – jak czekolada mleczna, choć wyczuwamy lekki aromat goździków. Smak jest bardzo wyrazisty, czekolada jest słodka – ale nie przesłodzona. Goździki i pomarańcza obecne, cynamon też gdzieś tam się pałęta. Na samym końcu czujemy jak Naga Jolka dźga nas w podniebienie, ale jest to wszech miar akceptowalne i przyjemne, lekko rozgrzewające uczucie.
W GŁOWIE: Fajna rzecz. Zwłaszcza dla fanów słodyczy (my akurat nimi nie jesteśmy, ale taką czekoladę moglibyśmy zajadać od czasu do czasu) Duży plus za wielowymiarowość smaku i za ugryzienie ostrości na końcu, nie powalające od razu z nóg. Choć zdecydowanie nie polecamy tej czekolady dzieciom – chyba, że w ramach lekko sadystycznej kary... (a tak serio, to nie dawajcie jej dzieciakom).

To już koniec pierwszej części naszego spotkania z produktami od Grim Reaper Foods. Druga część pisze się intensywnie – i obiecujemy w niej dużo mocnych wrażeń! :)



Niektóre produkty Grim Reaper Foods możecie nabyć tutaj: BĘDZIE PIEKŁO

piątek, 5 sierpnia 2016

Symfonia bólu. Sos Puckerbutt I Dare You Stupit!


Nie, Ostrożercy jeszcze nie umarli. Żyją, choć ledwo. Zwłaszcza, że żeby się nieco 'ożywić' postanowili strzelić sobie po łyżeczce jednego z najnowszych sklepowych nabytków – Puckerbutt I Dare You Stupit! (od strasznie dawna marzyliśmy o tym sosie!)

Teraz zacznijmy od początku – zanim przejdziemy do konsumpcji (nie pierwszej zresztą!) - warto wspomnieć nieco o historii i Twórcy tego sosu. Tak, wyróżnienie słowa „Twórca” jest tutaj zamierzone. Otóż autorem tego niepozornie wyglądającego sosu (choć Nam etykieta bardzo się podoba, bo jest taka niewinna - choć  przy okazji całkiem estetyczna i dobrze wykonana) jest nikt inny, tylko sam Ed Currie, zwany Smokin' Edem – ojciec najostrzejszej papryki na świecie, czyli Caroliny Reaper.
Tymże właśnie jest I Dare You Stupit! - Caroliną Reaper. Sos powstał jeszcze przed oficjalnym nadaniem tej nazwy, dlatego etykieta głosi, że zawiera „jedną z papryk-eksperymentów Eda, o mocy ponad 1,4mln SHU, przetestowaną na czołowej sławy uniwersytecie”. Na stronie Puckerbutt Pepper Company, oprócz uśmiechniętego nieco maniakalnie Eda grzebiącego gołymi rękami w Karolince znajduje się informacja, że I Dare You Stupit! osiąga 1 200 000 SHU +. Na początku nieco lico nam zbladło, bo to niebagatelna liczba, nawet jak na doświadczonego Ostrożercę. Nie daliśmy się jednak złamać i chwyciliśmy za butelkę (zwyczajnie wygrała ciekawość - jak wiadomo, pierwszy stopień do Piekła).

W RĘCE


Popatrzmy najpierw na skład, bo dobry skład to podstawa. Wygląda on następująco:
Ocet (ryżowy, jak twierdzi opakowanie), papryka, guma ksantanowa (naturalny stabilizator). 
OK. Całkiem... prosto i naturalnie, bez żadnych dodatków i dosmaczaczy. Ale to dobrze, bo to nasze pierwsze poważne spotkanie z czystą Caroliną Reaper, nieudziwnioną żadnymi przyprawami - warto by było dobrze 'przyjrzeć' się jej smakowi. Nie powiemy, narobiło się wokół niej parę legend (przypomnijmy tutaj słynny już filmik Good Mythical Morning - KLIK). Oczywiście, sos to nie jest to samo co świeża papryka – ale respekt odczuwamy.
Konsystencja sosu jest dość rzadka, lekko wodnista – ale widać wyraźnie pływające w niej kawałki papryki. Jeśli odstawi się Puckerbutt I Dare You Stupit! Na jakiś czas – widać jak papryka oddziela się od octowej bazy. Jest jej całkiem sporo, choć składu procentowego nie poznamy. Jedzmy zatem! (wierzący mogą się najpierw przeżegnać)

W GĘBIE


Pachnie..dość ciekawie. Wyczuwamy lekką octowość, ale nienachalną. Poza tym – papryka, ale taka, że nasze ślinianki automatycznie zaczęły pracę. Jest dozownik, choć w tym wypadku to średni pomysł, bo po jakimś czasie drobinki papryki nieco go zapychają, trzeba intensywnie wytrząsać (może to sposób producenta, żeby ludzie nalewali sobie go więcej? Kto wie...).
Generalnie zapach jest lekko metaliczny (typowy dla papryk z wysokim stężeniem kapsaicyny) i bardzo... owocowy. Jest zdecydowanie bardziej owocowy i mniej metaliczny niż sosy z Jolokią, np. Satan's Revenge, który wykręcał zapachem metalu nochale.
Wstrząsamy. Cztery kropelki. Jedzmy.
Pierwsze wrażenie. Owocowo. Bardzo! Czuć słodycz – raczej z octu ryżowego, ale kto wie, możliwe, że jest to też właściwość tej papryki. Tak czy siak, totalnie CZUĆ różnicę w rodzaju zastosowanego octu – na plus, oczywiście. Dobra, wróćmy do sosu. Ostrość? ZDECYDOWANIE obecna. Boli. Pali. Pozwala poczuć gdzie dokładnie znajduje się Wasz przełyk oraz żołądek (pamiętajcie tylko, żeby wytrząsnąć go nieco więcej, gdyż cała moc kryje się w kawałeczkach papryki! To nie jest skoncentrowany, zmielony na puree sos!). Jest uporczywy, ale nie boli w taki sposób, jak sosy z ekstraktem – np. Mad Dog 357 (recenzja wkrótce!). Kiszki jednak głośno protestują i co wrażliwsi mogą doznać skrętu. Ciekawostka: ten ból wydaje się... naturalny, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Nie dostajemy kopa w niewymowne od razu, bezpardonowo – ból się rozwija i trwa, jak symfonia (dobra, teraz wychodzimy na masochistów – albo fanów Hellraiser'a). Po paru minutach nadal nasze gęby odczuwają I Dare You Stupit! Dawno żaden sos tak długo nie utrzymywał się nam w paszczy. Brawo.

W GŁOWIE


Puckerbutt I Dare You Stupit! - ten sos zdecydowanie ma moc. Jednocześnie jest tak naturalny i fajnie skonstruowany, że nie mamy go dość po jednej dawce – a nie tak, jak dzieje się to w przypadku sosów z ekstraktem czy oleożywicą. Nie wiemy, czy faktycznie ostrość tego cuda oscyluje na poziomie 1 200 000 SHU, dużo zależy od partii produktu i użytych w niej papryk. Na samym początku testu wydaje się, że nie, ale dajcie mu się rozwinąć.
Tkwi w nim mała zdradliwość – jest dobry, jest ostry, jest z Caroliny Reaper.
Nie łudzimy się, że surowa Karolinka popieściłaby nas zdecydowanie mniej delikatnie, ale konsumpcja jej w takiej formie chyba zdecydowanie bardziej wyjdzie na zdrowie naszemu ciału.
Serio, chce się tego sosu UŻYWAĆ – a nie odstawić gdzieś na półkę, do kolekcji i po to, żeby podpuszczać znajomych. Minusem na pewno jest rozdrobnienie papryki i dozownik, który nieco się zapycha, a drobinki pozwalają nieco nierównomiernie poczuć smak – partia bez nich jest słabsza, potem zbyt harkorowa. Cóż, loteria, jak w życiu. Podsumowując, Ed zrobił naprawdę dobrą robotę (ale w sumie nie spodziewaliśmy się, że będzie inaczej...)
Zdecydowanie polecamy – i nie jest to chwyt marketingowy ;)


Sos Puckerbutt I Dare You Stupit! znajdziecie tutaj: BĘDZIE PIEKŁO
Inne sosy od Puckerbutt Pepper Company - KLIK



Ocena ogólna:

Ostrość: 


Smak:


wtorek, 21 czerwca 2016

Go Mango! Słodki, letni kurczak z mango chutney i pieczarkami


Sezon na lekkie, łatwe i szybkie posiłki w pełni. U nas na stołach królują wszelakie sałatki (głównie z powodu intensywnej akcji pt. 'schudnij przed ślubem' ;) ). To danie jednak robi się praktycznie samo. 

Kurczak jest mięsem, które świetnie przyjmuje wszelakie kombinacje smakowe, ale ostatnimi czasy upodobaliśmy go sobie w odsłonie słodko-pikantnej – z Mango Chutney. Dla tych, którzy jeszcze nie odkryli tego, czym jest ten cały Mango Chutney, śpieszymy z wyjaśnieniem: jest to coś w rodzaju pikantnej konfitury z mango z przyprawami; najczęściej kminem rzymskim, kolendrą, solą i chili. W sumie, ten przysmak ma korzenie indyjskie, ale jest też bardzo popularny w kuchni brytyjskiej (trudno się dziwić, w końcu Wielka Brytania to jeden z krajów, gdzie wszelakie orientalne jedzenie jest w ścisłej czołówce jeśli chodzi o popularność).

Kurczak plus chutney daje ciekawą, słodko-słono-ostrą kompozycję. Mango nadaje mięsu soczystej słodyczy, a przyprawy – wyrazistości i charakteru. Jeśli chcecie (a wiemy, że chcecie!) dodać jeszcze nieco ostrości całemu daniu – proponujemy uzupełnić przepis o parę kropel sosu Encona Extra Hot, którego mocno uniwersalna kompozycja i całkiem przyzwoita ostrość na pewno miło połechce Wasze kubki smakowe.
U Nas zazwyczaj pojawia się nieco więcej niż kropelka, ale to już chyba kwestia 'zboczenia' zawodowego... :)

Ten przepis to zdecydowanie propozycja dla kulinarnych odkrywców nie bojących się nieoczywistych dla naszego kraju połączeń – oraz po prostu fanów kurczaka w każdej odsłonie :)

Składniki (dla 2 głodnych osób):
  • dwie piersi z kurczaka (albo jedna podwójna) – ok. 500g
  • 1 duża cebula
  • 250 g pieczarek
  • 3 łyżki sosu Patak's Mango Chutney [KLIK]
  • sól, pieprz
  • łyżka sosu Worcestershire
  • 2 łyżki dowolnego oleju
  • mały pęczek świeżego tymianku (lub solidna łyżka suszonego)
  • OPCJONALNIE: łyżka sosu Encona Extra Hot [KLIK]

Sposób przygotowania:

Kurczaka myjemy (i jeśli macie podwójną pierś – dzielimy na dwie porcje), wkładamy do naczynia żaroodpornego, lekko nacinamy w paru miejscach (dzięki temu mięso szybko się upiecze i lepiej wchłonie marynatę) solimy i pieprzymy wedle gustu i uznania. Cebulę raźno ciachamy w piórka, pieczarki kroimy na plasterki – wszystko układamy na mięsie (i solimy, jeśli macie ochotę na więcej tej uzależniającej trucizny - my zazwyczaj mamy! ;)) Do miseczki wlewamy olej, sos Worcestershire, mango chutney, Enconę i posiekaną połowę pęczku świeżego tymianku. 

Mieszamy zawzięcie marynatę aż do jednolitego połączenia wszystkich składników - następnie polewamy nią mięso i warzywa ułożone w naczyniu. Całość posypujemy resztą tymianku i wstawiamy do piekarnika (pod przykryciem!) – pieczemy około 35 minut w 200 stopniach, następnie ściągamy przykrycie i dopiekamy jeszcze 10 minut w 180 stopniach (duża część wody odparuje i uzyskamy niesamowicie aromatyczny, gęsty, słodko-słony sos!).

Podawajcie z lekką sałatką i chlebkami Naan lub pieczywem.


Mango Chutney znajdziecie TUTAJ

Wszystkie sosy ENCONY znajdziecie TUTAJ

Smacznego! :) 


Poziom ostrości:



sobota, 11 czerwca 2016

Sos z żądłem. Bee Sting Honey n' Habanero

Dziś, moi drodzy, Wam posłodzimy. Nie, nie będziemy Was raczyć słodkimi słówkami, tylko pewnym ostrym sosem z pszczołą. Bee Sting Honey n' Habanero jest sosem wyprodukowanym przez Half Moon Bay Trading, a więc panów od Melindy i Iguany. Ich sosy to samo dobro, jeśli chodzi o jakość, więc i w tym przypadku spodziewamy się miłych wrażeń (z żądłem, oczywiście).

W RĘCE

Sosy Bee Sting (a jest ich w sumie cztery) wyróżniają się tym, że sporą część ich składów zajmuje... miód. Miód, ewentualnie jakieś owoce i papryka. To wbrew pozorom naprawdę niesamowite połączenie, które wzajemnie fantastycznie się podkręca. Ale skończmy te peony na cześć i zajmijmy się tym, co ważne. Czyli składem. Opiewa on następująco: syrop kukurydziany (słodko! I na 'hamerykańską' modę!), woda, miód (21%), marchewka, ocet, cukier trzcinowy, modyfikowana skrobia kukurydziana, papryka habanero (2,7%), cebula, sok cytrynowy, pieprz cayenne, sól, czosnek, czarny pieprz, kwas askorbinowy i benzoesan sodu. Wygląda to naprawdę słodziutko i niezbyt ostro, ale widzimy tutaj potencjalnie fajne połączenie: miód + habanero + czosnek. Sprawdźmy zatem nasze domysły organoleptycznie!

W GĘBIE

Ten sos jest nieprzyzwoicie wręcz gęsty. Nie potrzebuje dozownika – i dobrze, że go nie ma, bo chyba pół dnia wytrząsalibyśmy cokolwiek z butelki. Ciężko się go wylewa, ma konsystencję miodu właśnie, jest lekko przeźroczysty, ale pływają w nim drobinki papryki i przypraw. Pachnie dziwnie: połączenie octu, miodu i papryki, ale to dość przyjemny i nienachalny zapach. Może być miodnie! Cośtam udało Nam się wytrząsnąć na łyżeczkę – jedzmy zatem!
Na początku sekunda słodyczy z lekkim, czosnkowym posmakiem – a potem miłe, wyraziste ukłucie habanero i pieprzu cayenne. Bardzo przyjemnie, lekko, ale zdecydowanie to nie jest sam miodek. Papryka jest tutaj obecna - ta pszczółka pokazała żądło. Przez słodycz przebija się też niewielka kwaskowatość, generalnie jednak sos Bee Sting Honey n' Habanero ma wydźwięk słodko-pieprzny. Pieczenie jest na poziomie umiarkowanym w kierunku niewielkiego (co dziwne przy tak nikłym % papryki, jak dla nas nie powinno być jej czuć!), długotrwałe i bardzo przyjemne.

W GŁOWIE

Bee Sting Honey n' Habanero to sos, który ma w sobie potencjał. Miód, papryka i warzywa to bardzo ciekawe i inspirujące połączenie, choć zdecydowanie nie do wszystkiego. Do kanapek czy jako dip Wam się nie przyda, ale my mamy z nim już jednak nieliche fantazje: jako glazura do pieczonego kurczaka albo indyka... solidny dodatek do warzywnych szaszłyków czy podstawa sosu do sałatki z oliwkami i serem feta. Naturalnie, fajnie będzie pasował do dań kuchni azjatyckiej, wszelakich słodkich curry (z rodzynkami!) tofu, krewetek czy też nawet... steków. Fajny sosik, ta kompozycja zdecydowanie wywalczyła sobie u nas plusa, choć jesteśmy fanami intensywnie paprykowych sosów. Z resztą, eksperymenty to podstawa w kuchni każdego Ostrożercy :) W kwestii ostrości jesteśmy całkiem zadowoleni wbrew pozorom – zbyt duży dodatek papryki i zwiększona moc mogłoby zabić ten ciekawy, miodowy posmak.

Jak tylko się uda, z wielką chęcią sprowadzimy go do naszego sklepu BĘDZIE PIEKŁO :)

Ocena ogólna:
Smak:

Ostrość:



piątek, 6 maja 2016

ZEMSTA KURCZAKA, czyli Satan's Revenge w natarciu...

Dziś mamy dla Was, drodzy Ostrożercy – PRZEPIS Z PIEKŁA...


To naprawdę niebezpieczne jedzenie, nie podawajcie go osobom nieprzyzwyczajonym do ostrości. Zaawansowanym Ostrożercom posmakuje z pewnością – ba, można się od niego uzależnić ;)
Wszystko wzięło się od tego, że zamówiliśmy do naszego sklepu BĘDZIE PIEKŁO sos z Piekielnych Otchłani – Satan's Revenge i bardzo chcieliśmy go jakoś uczciwie spożytkować (samodzielnie urywa kończyny). 

Jako, iż idzie sezon grillowy, powstał pomysł na ZEMSTĘ KURCZAKA.
Danie to jest proste, aczkolwiek niezwykle smaczne (jak już przestaniecie płakać). 

Koniecznie zabierzcie je ze sobą na proszonego grilla i patrzcie, jak Wasi znajomi lekko się pocą i czkają ;)


Składniki:


500 gram piersi z kurczaka pokrojonej w duże kawałki (około 4-5cm)
50 ml sosu SATAN'S REVENGE – do kupienia tutaj [KLIK]

1 łyżeczka mielonej papryki Chipotle – do kupienia tutaj [KLIK]

1 łyżeczka słodkiej papryki

1 łyżeczka pieprzu czarnego mielonego
1 łyżeczka soli
2 łyżki oleju


Sposób przygotowania:


Pierś z kurczaka myjemy dokładnie, wrzucamy do miski, doprawiamy solą, pieprzem, paprykami, wlewamy olej i mieszamy. Odstawiamy na 10 minut. Po tym czasie dolewamy sosu Satan's Revenge i rozprowadzamy go dokładnie na każdym kawałku mięsa (jeśli robicie to rękami – polecamy lateksowe rękawiczki! Mycie rąk po tym sosie niewiele daje...). Odstawiamy do lodówki na 3-4h (im dłużej, tym lepiej :)). Po tym czasie ZEMSTA KURCZAKA jest gotowa do wrzucenia na ruszt. Możecie go też przygotować w piekarniku, jeśli pogoda nie sprzyja ;)


Sugerujemy podanie do niej sałatki ze ŚMIETANĄ, w celu uśmierzenia bólu. To naprawdę nie przelewki, ale smakowo – bomba. Ten sos naprawdę fantastycznie podkręca mięso. Goście, których poczęstowaliśmy ZEMSTĄ KURCZAKA jedli ją dzielnie, pocili się, płakali, ale nie mogli przestać.... :)



czwartek, 5 maja 2016

Aromatyczne powitanie z Afryką. Sos Encona African Peri Peri


Ach, Encona. To chyba nasza ulubiona marka sosów spod znaku „tanio i dobrze”.
Możecie przeczytać o jej sosach nieco więcej tutaj:
RECENZJA SOSU ENCONA EXTRA HOT [KLIK]
RECENZJA SOSU ENCONA WEST INDIAN [KLIK]

Brytyjczycy z Encony mają całkiem niezłą kolekcję sosów – w sumie, to zrobili przegląd gatunków sosów z całego świata (brakuje chyba tylko Europy, trudno się w sumie dziwić). Znajdziecie u Encony sosy inspirowane Afryką, Azją, Ameryką, Dalekim Wschodem i Karaibami. Całkiem niezła paleta – 13 sosów i marynaty.
Dziś na tapetę bierzemy Afrykę – sos Encona African Peri Peri, nasz najnowszy nabytek w sklepie BĘDZIE PIEKŁO. W sumie, to Afryka jest potentatem w produkcji chili Ptasie Oko (zwanym także Peri-Peri lub Piri-Piri), choć ta niewielkich rozmiarów papryczka pochodzi z Portugalii (i jest równie szeroko rozpowszechniona w jej kulinarnych zwyczajach). Tak czy siak, sos ten został stworzony zdecydowanie w klimacie Czarnego Lądu.
Przyjrzyjmy się jej bliżej.

W RĘCE

Sos Encona African Peri Peri po rzucie oka na etykietkę jawi się jako sos ostry. Patrząc jednak na składniki, stwierdzamy, że producentowi chyba pomyliły się oznaczenia. Zobaczcie sami: woda, pasta z papryczek chili (papryczka chili, woda, kwas octowy, sól), ocet spirytusowy, koncentrat soku z cytryny, skórka cytryny, sól, skrobia modyfikowana kukurydziana, olej rzepakowy, cukier, przecier z czosnku, czosnek w proszku, cebula w proszku, stalibizator: guma ksantanowa, papryka piri-piri, substancja konserwująca: sorbinian potasu, barwnik: ekstrakt z papryki.

Whoa, dużo tego, ale większości składników nie można nazwać ostrymi ;) Ciekawe, co to za chili, które figuruje na pierwszym miejscu. Czyżby Cayenne? A może coś lokalnego? Ciężko rzec. Peri-Peri jest w składzie, ale gdzieś tam hen daleko. To nie może być ostre – co najwyżej pikantne, choć ewidentnie ciekawie przyprawione (dużo cytryny!).

W GĘBIE

Sos Encona African Peri Peri ma bardzo ładny, jasnopomarańczowy kolor. Pływają w nim kawałki ani chybi Peri-Peri – oraz sporo przypraw. Dozownika brak, ale sos jest dość gęsty. Wąchamy. Ta Encona pachnie mocno cytrusowo, paprykowo-słodkawo, przyjemnie. Nie czujemy żadnej sugestii bólu lub pieczenia, ale to może być złudne ;) Jedzmy!
Kwaśno. Nie w typie octu, o nie – to wyłącznie cytrynowa, aromatyczna kwaśność. W buzi wirują kawałki papryki, ziarenek, czosnku i cebuli. Po kwaśności odzywa się przyjemna, aksamitnie paprykowa nuta. Na samym końcu doznajemy sugestii ostrości pochodzącej prawdopodobnie z rozgryzionych ziarenek, w naszych ustach przez krótką chwilę utrzymuje się przyjemne ciepełko. Nic nas nie zabiło – ba, nawet nie drgnęliśmy.
Nie żałujemy jednak – Encona African Peri Peri naprawdę smakuje nieźle!
Warto zwrócić uwagę na kompozycję – cytrusy + papryka + czosnek + cebula. Nigdy jeszcze nie jedliśmy tak ciekawie kwaśnego sosu (w większości ostrych sosów kwaśność pochodzi z octu).

W GŁOWIE

Tak jak przewidywaliśmy – to nie jest ostry sos, nie sugerujcie się napisem na butelce, który głosi „Hot”. Nie. Nie zmienia to faktu, że Encona African Peri Peri jest sosem absolutnie aromatycznym i bardzo fajnie skomponowanym smakowo. My, odkąd jej spróbowaliśmy, nie wyobrażamy sobie bez niej kurczaka lub owoców morza. Ta orzeźwiająca cytrynowa nuta w połączeniu z papryką naprawdę robi robotę w marynacie – albo jako dip/sos stołowy. Nikogo nie popieści ostrością, więc śmiało mogą jej używać osoby nieprzyzwyczajone do dużego poziomu pikanterii – to dobry start.


Gdzie kupić? Oczywiście na BĘDZIE PIEKŁO



Ocena ogólna:

Ostrość:

Smak:


poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Randka z Señoritą. Powiew klasyki - sos Cholula Original


Tym razem wracamy do klasyki - i w nieco cieplejsze regiony (niech ktoś wreszcie włączy grzanie za oknem! Póki co rozgrzewamy się wyłącznie wewnętrznie...)
Meksykański sos Cholula jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych ostrych sosów na świecie. Od ponad setki lat jego produkcją zajmuje się rodzinna firma, która sekret produkcji sosu Cholula przekazuje sobie z pokolenia na pokolenie - niczym największy skarb.... Jak to pięknie, romantycznie brzmi. No cóż, nie sposób się nie zgodzić – Cholula jest marką, która zapracowała sobie na uznanie. Konkursy konkursami, ale na bank większość rodowitych Meksykanów (i ogromna część Amerykanów) ma buteleczkę w szafce kuchennej – zapewne zaraz obok Tapatio i Valentiny. Uznawana jest też za klasyczny, meksykański sos (choć w kraju tym zdecydowanie króluje salsa!). Coś jak amerykańskie Tabasco (i polskie Pudliszki...:)).
Zmierzmy się z legendą sosu Cholula na własnej skórze...

Cholula występuje w pięciu odmianach. Original, którą dziś będziemy się delektować [KLIK], Chipotle [KLIK], Chili Garlic [KLIK], Chili Lime i Green Pepper


W RĘCE

To, co sos Cholula wyróżnia wśród innych, to zdecydowanie jego zakrętka – jest drewniana, co nadaje zgrabnej buteleczce nieco rustykalny, swojski wygląd. Naprawdę nam się podoba, ma klasę i wygląda po prostu oryginalnie. Etykieta przedstawia radosną panią Meksykankę w otoczeniu papryk i innych warzyw. Pewnie kocha swoją pracę (my też byśmy kochali). Co ciekawe, na etykiecie producent zapewnia, że sos jest koszerny. To...miło z jego strony. W sumie ortodoksyjni Żydzi to też rynek zbytu :)
Zabierzmy się za „niezmienny od lat skład”. Głosi on tak: woda, suszone papryczki chili (5%) (arbol&piquin), sól, miks octu (spirytusowy i jabłkowy), przyprawy, stabilizator (guma ksantanowa). Coś mało tych papryczek... Cóż, ostrość tego sosu waha się od 1 000 – 3 600 SHU (według różnych źródeł), więc nie mamy co oczekiwać niesamowitego pieczenia. Skupmy się na smaku.

W GĘBIE

Sos ma dość rzadką konsystencję, brak plastikowego dozownika, ale dziurka, którą Cholula ma wydostawać się na świat, jest dość wąska. Ma mnóstwo małych kawałeczków papryki i bardzo ładną, ciemnopomarańczową barwę. Zapach jest mocno paprykowo-octowy, z nutą przypraw, których nie możemy rozpoznać (pewnie jakiś rodzinny sekret).
Smakujemy...
Na początku papryka, jakby lekko palona - i uderzająca aromatem przyprawowość. Potem mieszanka octów zaczyna działać: jest kwaśno, cytrusowo jakby. Na końcu cośtam piecze, ale na poziomie, który zdecydowanie nie przyprawi nikogo o zawroty głowy. Kompozycja przypraw, którą zawiera sos Cholula, jest niezwykle charakterystyczna dla Meksyku. Czuliśmy podobne klimaty w Valentinie [KLIK] Niby to jalapeno i sosidła z niego wydają się dumą i chlubą tego kraju, ale jak widać w praktyce wygrywają papryki o lokalnym rodowodzie – chili arbol i piquin, z których pochodzi dymno-cytrusowy aromat Choluli. Nie do końca zgadzamy się z informacją, ze ma ona 3 600 SHU. Dalibyśmy jej...zdecydowanie mniej. Może i mamy przepalone gardła i żołądki, ale to tylko lekko nas łaskocze. 1 000 – 1 500 SHU wydaje się bardzie prawdopodobne.

W GŁOWIE

Cholula należy do sosów o niewielkiej ostrości (my możemy to pić! :)), ale za to bardzo charakterystycznym i ciekawym smaku. Powiedzielibyśmy, że jest uniwersalna, ale nie jest to do końca prawda. Kompozycja przypraw zdecydowanie sprawia, że najlepiej będzie pasowała do potraw kuchni TEX-MEX, dań z fasolą, zapiekanek z pazurrem i zawierających jakiekolwiek rośliny strączkowe. Nikt nie broni Wam dodawać jej do czegokolwiek, ale z tymi rzeczami po prostu Cholula „gra” zdecydowanie najlepiej. Ogólnie, sos ten na pewno się wyróżnia – niekoniecznie ostrością, ale właśnie ciekawą kompozycją. 


Chcecie spróbować? Sos Cholula Original kupicie na BĘDZIE PIEKŁO [KLIK]

Tutaj dostępna wersja z Chipotle[KLIK] i Chili Garlic [KLIK]

Przepisy z sosem Cholula znajdziecie tutaj [KLIK]


Ocena ogólna:


Ostrość:


Smak:




piątek, 22 kwietnia 2016

"Ooh, baby, I'm gonna thrill you tonight..." Sos Cheap Thrill Jalapeno


Seria sosów Cheap Thrill to produkt marki Hot Shots – Amerykańskiej firmy zajmującej się przede wszystkim dystrybucją wszelakich ostrych sosów.
Postanowili oni jednak zrobić coś własnego – i tak powstała cała seria sosów Cheap Thrill (gdzie oprócz Jalapeno znajdziecie sosy z Chipotle i Garlic Habanero). Skusiliśmy się na nie, bo mają proste, całkiem zgrabne składy i etykiety, które kojarzą nam się nieco z horrorami z lat 80-tych i teledyskiem „Thriller” Michaela Jacksona (nie to, żeby było w nich coś przerażającego, po prostu takie lekko oldskullowe, abstrakcyjne skojarzenie).

W RĘCE

Jak już wspominaliśmy, sosy Cheap Thrill są proste, jeśli chodzi o skład. Ten tutaj, zieloniutki, opiera się na papryczkach Jalapeno. Jak zapewnia producent, świeżutkie i pierwszej jakości. Cóż, osądzimy to sami. Całość składu prezentuje się tak: papryczki Jalapeno, ocet, sól, przyprawy, guma ksantanowa, kwas askorbinowy (witamina C), barwnik (błękit brylantowy). Niby wszystko cacy, tylko ten barwnik nieco irytuje. My wiemy, że ciężko o ładny kolor produktu, ale papryka Jalapeno broni się sama. W sumie, przyglądając się pod światło sosu Cheap Thrill Jalapeno, jakoś nie widzimy, żeby był dzięki temu ładniejszy (tak jak np. miało to miejsce w sosie BLOW TORCH, który jedno z nas skrajnie uwielbia i wzdycha do niego po nocach, bo nie możemy już go dostać). Wygląda naturalnie, właściwie dla zmielonego jalapeno – czyli żółtozielono. Po co ta cała maskarada? Zapytajcie Amerykanów. Tak czy siak, zabierzmy się do roboty. Do jedzenia, znaczy się.

W GĘBIE


Sos Cheap Thrill Jalapeno jest dość rzadki, jeśli chodzi o konsystencję. Tak czy siak, na początku trzeba mocno wstrząsać, bo producent nalał go prawie po korek (to miłe, ale warto, żeby wszystko się dobrze wymieszało!) Ma typową dla tej papryki, zielonkawą barwę. Dozownik obecny, dobrze. Pachnie bardzo paprykowo i octowo, trochę też jak świeżo przekrojone nasiona jalapeno. Bardzo przyjemnie. Smakujemy. Najpierw czujemy – cóż, po prostu paprykę Jalapeno. Świeżą, z lekko cytrusowo-kwaskowatą nutą, którą wzmacnia wyłaniający się na drugim planie ocet. Kwaśno, paprykowo – potem czujemy pieczenie – wyraziste, ale niezwykle przyjemne i na poziomie, który nikogo nie zabije – co najwyżej przyjemnie rozgrzeje. W końcu ta papryka ma za zadanie przede wszystkim smakować, a nie sprawiać, że głowa wybucha (takimi atrakcjami zajmuje się np. sos SATAN'S REVENGE). Prosto, sensownie, nieprzytłaczająco. 
Ot, niezłe codzienne sosidło.

W GŁOWIE

Sos Cheap Thrill Jalapeno to całkiem porządnie skonstruowany sos z jalapeno. Mocno kwaskowaty i lekko cytrusowy posmak nada się idealnie jako wisienka na torcie potraw, które tego typu smaku potrzebują. Będzie super do ryb i owoców morza, mega w sałatkach i wszelakich zapiekankach z dużą ilością zieleniny. W sumie, co my będziemy Wam prawić – da się z nim jeść wszystko, co tylko chcecie. Smakuje dobrze, prosto i naturalnie. 
Jalapeno tutaj jest świeże, nie "przyduszone" nadmiarem przypraw i innych składników. To dość uniwersalny produkt, zdecydowanie codziennego użytku. Poziom ostrości pozwoli przeżyć początkującym fanom ostrych sosów a przyjemnie i lekko połaskocze doświadczonych Ostrożerców.
Chcecie spróbować? Sos Cheap Thrill Jalapeno znajdziecie na BĘDZIE PIEKŁO!
[KLIK]


Ocena ogólna:


Smak:

Ostrość:

wtorek, 19 kwietnia 2016

Jak daliśmy się "wydoić". Sos Doyal Green Pepper


Na blogu Ostrożerców recenzujemy zazwyczaj.... cóż, dobre sosy. Większości z nich używamy we własnej kuchni bądź też kupujemy do sklepu BĘDZIE PIEKŁO, by dzielić się radością z przyjemnego pieczenia również z innymi fanami ostrości.

Są jednak sosy, przed którymi należy ostrzegać. 
Nie, nie z powodu ich niebagatelnego wyniku w Skali Scoville'a, lecz z powodu...smaku.
Dziś mamy dla Was przypadek szczególny – sos Doyal Green Pepper Sauce. 

Popatrzył na nas z półki jednego z hipermarketów, a my jesteśmy wobec takich spojrzeń bezbronni jak dzieci – musieliśmy kupić, choć żeńska część załogi (czyli ta, która pisze to wszystko, co czytacie na Ostrożercach) marszczyła nosek widząc samą etykietę i opakowanie. Rzec, że trąciło tandetą, to eufemizm. No cóż, liczy się wnętrze. Przyjrzyjmy się mu bliżej.


W RĘCE

Mała (uff, to dobrze!), niepozorna buteleczka. Etykieta sosu Doyal nie mówi wiele, poza tym że to „Green Pepper Sauce”. Czyli co? Jalapeno? Zielone chili - jakie? Enigmatycznie, może producent boi się przyznawać. Niby teoretycznie jest to produkt indyjski, ale wyprodukowany na zlecenie niemieckiego koncernu Kreyenhop & Kluge GmbH & Co. trzymającego w garści różne marki z produktami tzw. Kuchni Świata. Koncerniaki nigdy nie wróżą nic dobrego, ale nie bądźmy przesądni... Zatrzymajmy się nad składem.
Składniki: zielone chilli 83%, cukier, sól, regulator kwasowości: E260, substancja zagęszczająca: E415
Wow, to nawet nie wygląda tak źle. Spora ilość papryki, bez żadnego nadmiernie dziwnego świństwa... (tajemnicze E260 to po prostu ocet, a E415 to guma ksantanowa). 
Może zatem się myliliśmy i sos Doyal Green Pepper to całkiem normalny produkt? Zaraz zobaczymy.

W GĘBIE

Sos Doyal przypomina konsystencją....wodę. Serio, przelewa się w buteleczce jakby był zabarwionym na zielonkawo octem. Pozostawiony sam sobie rozwarstwia się bardzo brzydko, trzeba mocno wstrząsać. To już nie wróży najlepiej, ale jedźmy dalej. Cośtam w nim pływa, co każe nam utrzymywać nadzieję, że mimo wszystko jest stworzony z PAPRYKI.
Pachnie...jeśli jest na świecie jakaś papryka, która tak pachnie, to my nie chcemy jej jeść. Czy to oby na pewno nie jest zepsute? Data ważności jest okej. Paskudny, chemiczny, zupełnie nie związany z papryką zapach nas nieco odrzuca, ale dla dobra nauki...test organoleptyczny za 3...2...1...(wstrzymujemy oddech).
...
Ten sos jest....paskudny.
Smakuje...smakuje tak, jakbyśmy zlali resztki wszystkich naszych przeterminowanych sosów, wlali wiadro wody, nieco octu i zielonego barwnika, po czym odstawili na miesiąc w ciepłe miejsce. Jest tam ocet, nieco soli – i jakieś popłuczyny po ostrości, bez smaku i żadnego aromatu właściwemu papryce. Cuchnie za to straszliwie chemią. Brr.


W GŁOWIE

Dobrze, że ten sos kosztuje jakieś marne grosze, bo inaczej bylibyśmy bardziej niepocieszeni. Przyda nam się właściwie tylko do udowadniania znajomym, że coś tak paskudnego ktoś wypuścił na rynek – i to się sprzedaje, bo w sumie w paru supermatketach można toto dostać (Leclerc, Auchan). Jak tylko wszystkim udowodnimy, że takie obrzydlistwo egzystuje – sos ląduje w kiblu. Bez chwili refleksji. Serio, mogliśmy bez żalu kupić sobie za te pieniądze dobre piwo. Żal polewać nim jedzenie, bo sos Doyal nie podniesie żadnych jego walorów. Serio, lepiej odłóżcie nieco więcej kasy i kupcie sobie naprawdę dobry sos, który ma jakiś smak i spełnia swoje zadanie - podnoszenie jakości jedzenia...

Ocena ogólna: 

Smak:


Ostrość: