poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Randka z Señoritą. Powiew klasyki - sos Cholula Original


Tym razem wracamy do klasyki - i w nieco cieplejsze regiony (niech ktoś wreszcie włączy grzanie za oknem! Póki co rozgrzewamy się wyłącznie wewnętrznie...)
Meksykański sos Cholula jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych ostrych sosów na świecie. Od ponad setki lat jego produkcją zajmuje się rodzinna firma, która sekret produkcji sosu Cholula przekazuje sobie z pokolenia na pokolenie - niczym największy skarb.... Jak to pięknie, romantycznie brzmi. No cóż, nie sposób się nie zgodzić – Cholula jest marką, która zapracowała sobie na uznanie. Konkursy konkursami, ale na bank większość rodowitych Meksykanów (i ogromna część Amerykanów) ma buteleczkę w szafce kuchennej – zapewne zaraz obok Tapatio i Valentiny. Uznawana jest też za klasyczny, meksykański sos (choć w kraju tym zdecydowanie króluje salsa!). Coś jak amerykańskie Tabasco (i polskie Pudliszki...:)).
Zmierzmy się z legendą sosu Cholula na własnej skórze...

Cholula występuje w pięciu odmianach. Original, którą dziś będziemy się delektować [KLIK], Chipotle [KLIK], Chili Garlic [KLIK], Chili Lime i Green Pepper


W RĘCE

To, co sos Cholula wyróżnia wśród innych, to zdecydowanie jego zakrętka – jest drewniana, co nadaje zgrabnej buteleczce nieco rustykalny, swojski wygląd. Naprawdę nam się podoba, ma klasę i wygląda po prostu oryginalnie. Etykieta przedstawia radosną panią Meksykankę w otoczeniu papryk i innych warzyw. Pewnie kocha swoją pracę (my też byśmy kochali). Co ciekawe, na etykiecie producent zapewnia, że sos jest koszerny. To...miło z jego strony. W sumie ortodoksyjni Żydzi to też rynek zbytu :)
Zabierzmy się za „niezmienny od lat skład”. Głosi on tak: woda, suszone papryczki chili (5%) (arbol&piquin), sól, miks octu (spirytusowy i jabłkowy), przyprawy, stabilizator (guma ksantanowa). Coś mało tych papryczek... Cóż, ostrość tego sosu waha się od 1 000 – 3 600 SHU (według różnych źródeł), więc nie mamy co oczekiwać niesamowitego pieczenia. Skupmy się na smaku.

W GĘBIE

Sos ma dość rzadką konsystencję, brak plastikowego dozownika, ale dziurka, którą Cholula ma wydostawać się na świat, jest dość wąska. Ma mnóstwo małych kawałeczków papryki i bardzo ładną, ciemnopomarańczową barwę. Zapach jest mocno paprykowo-octowy, z nutą przypraw, których nie możemy rozpoznać (pewnie jakiś rodzinny sekret).
Smakujemy...
Na początku papryka, jakby lekko palona - i uderzająca aromatem przyprawowość. Potem mieszanka octów zaczyna działać: jest kwaśno, cytrusowo jakby. Na końcu cośtam piecze, ale na poziomie, który zdecydowanie nie przyprawi nikogo o zawroty głowy. Kompozycja przypraw, którą zawiera sos Cholula, jest niezwykle charakterystyczna dla Meksyku. Czuliśmy podobne klimaty w Valentinie [KLIK] Niby to jalapeno i sosidła z niego wydają się dumą i chlubą tego kraju, ale jak widać w praktyce wygrywają papryki o lokalnym rodowodzie – chili arbol i piquin, z których pochodzi dymno-cytrusowy aromat Choluli. Nie do końca zgadzamy się z informacją, ze ma ona 3 600 SHU. Dalibyśmy jej...zdecydowanie mniej. Może i mamy przepalone gardła i żołądki, ale to tylko lekko nas łaskocze. 1 000 – 1 500 SHU wydaje się bardzie prawdopodobne.

W GŁOWIE

Cholula należy do sosów o niewielkiej ostrości (my możemy to pić! :)), ale za to bardzo charakterystycznym i ciekawym smaku. Powiedzielibyśmy, że jest uniwersalna, ale nie jest to do końca prawda. Kompozycja przypraw zdecydowanie sprawia, że najlepiej będzie pasowała do potraw kuchni TEX-MEX, dań z fasolą, zapiekanek z pazurrem i zawierających jakiekolwiek rośliny strączkowe. Nikt nie broni Wam dodawać jej do czegokolwiek, ale z tymi rzeczami po prostu Cholula „gra” zdecydowanie najlepiej. Ogólnie, sos ten na pewno się wyróżnia – niekoniecznie ostrością, ale właśnie ciekawą kompozycją. 


Chcecie spróbować? Sos Cholula Original kupicie na BĘDZIE PIEKŁO [KLIK]

Tutaj dostępna wersja z Chipotle[KLIK] i Chili Garlic [KLIK]

Przepisy z sosem Cholula znajdziecie tutaj [KLIK]


Ocena ogólna:


Ostrość:


Smak:




piątek, 22 kwietnia 2016

"Ooh, baby, I'm gonna thrill you tonight..." Sos Cheap Thrill Jalapeno


Seria sosów Cheap Thrill to produkt marki Hot Shots – Amerykańskiej firmy zajmującej się przede wszystkim dystrybucją wszelakich ostrych sosów.
Postanowili oni jednak zrobić coś własnego – i tak powstała cała seria sosów Cheap Thrill (gdzie oprócz Jalapeno znajdziecie sosy z Chipotle i Garlic Habanero). Skusiliśmy się na nie, bo mają proste, całkiem zgrabne składy i etykiety, które kojarzą nam się nieco z horrorami z lat 80-tych i teledyskiem „Thriller” Michaela Jacksona (nie to, żeby było w nich coś przerażającego, po prostu takie lekko oldskullowe, abstrakcyjne skojarzenie).

W RĘCE

Jak już wspominaliśmy, sosy Cheap Thrill są proste, jeśli chodzi o skład. Ten tutaj, zieloniutki, opiera się na papryczkach Jalapeno. Jak zapewnia producent, świeżutkie i pierwszej jakości. Cóż, osądzimy to sami. Całość składu prezentuje się tak: papryczki Jalapeno, ocet, sól, przyprawy, guma ksantanowa, kwas askorbinowy (witamina C), barwnik (błękit brylantowy). Niby wszystko cacy, tylko ten barwnik nieco irytuje. My wiemy, że ciężko o ładny kolor produktu, ale papryka Jalapeno broni się sama. W sumie, przyglądając się pod światło sosu Cheap Thrill Jalapeno, jakoś nie widzimy, żeby był dzięki temu ładniejszy (tak jak np. miało to miejsce w sosie BLOW TORCH, który jedno z nas skrajnie uwielbia i wzdycha do niego po nocach, bo nie możemy już go dostać). Wygląda naturalnie, właściwie dla zmielonego jalapeno – czyli żółtozielono. Po co ta cała maskarada? Zapytajcie Amerykanów. Tak czy siak, zabierzmy się do roboty. Do jedzenia, znaczy się.

W GĘBIE


Sos Cheap Thrill Jalapeno jest dość rzadki, jeśli chodzi o konsystencję. Tak czy siak, na początku trzeba mocno wstrząsać, bo producent nalał go prawie po korek (to miłe, ale warto, żeby wszystko się dobrze wymieszało!) Ma typową dla tej papryki, zielonkawą barwę. Dozownik obecny, dobrze. Pachnie bardzo paprykowo i octowo, trochę też jak świeżo przekrojone nasiona jalapeno. Bardzo przyjemnie. Smakujemy. Najpierw czujemy – cóż, po prostu paprykę Jalapeno. Świeżą, z lekko cytrusowo-kwaskowatą nutą, którą wzmacnia wyłaniający się na drugim planie ocet. Kwaśno, paprykowo – potem czujemy pieczenie – wyraziste, ale niezwykle przyjemne i na poziomie, który nikogo nie zabije – co najwyżej przyjemnie rozgrzeje. W końcu ta papryka ma za zadanie przede wszystkim smakować, a nie sprawiać, że głowa wybucha (takimi atrakcjami zajmuje się np. sos SATAN'S REVENGE). Prosto, sensownie, nieprzytłaczająco. 
Ot, niezłe codzienne sosidło.

W GŁOWIE

Sos Cheap Thrill Jalapeno to całkiem porządnie skonstruowany sos z jalapeno. Mocno kwaskowaty i lekko cytrusowy posmak nada się idealnie jako wisienka na torcie potraw, które tego typu smaku potrzebują. Będzie super do ryb i owoców morza, mega w sałatkach i wszelakich zapiekankach z dużą ilością zieleniny. W sumie, co my będziemy Wam prawić – da się z nim jeść wszystko, co tylko chcecie. Smakuje dobrze, prosto i naturalnie. 
Jalapeno tutaj jest świeże, nie "przyduszone" nadmiarem przypraw i innych składników. To dość uniwersalny produkt, zdecydowanie codziennego użytku. Poziom ostrości pozwoli przeżyć początkującym fanom ostrych sosów a przyjemnie i lekko połaskocze doświadczonych Ostrożerców.
Chcecie spróbować? Sos Cheap Thrill Jalapeno znajdziecie na BĘDZIE PIEKŁO!
[KLIK]


Ocena ogólna:


Smak:

Ostrość:

wtorek, 19 kwietnia 2016

Jak daliśmy się "wydoić". Sos Doyal Green Pepper


Na blogu Ostrożerców recenzujemy zazwyczaj.... cóż, dobre sosy. Większości z nich używamy we własnej kuchni bądź też kupujemy do sklepu BĘDZIE PIEKŁO, by dzielić się radością z przyjemnego pieczenia również z innymi fanami ostrości.

Są jednak sosy, przed którymi należy ostrzegać. 
Nie, nie z powodu ich niebagatelnego wyniku w Skali Scoville'a, lecz z powodu...smaku.
Dziś mamy dla Was przypadek szczególny – sos Doyal Green Pepper Sauce. 

Popatrzył na nas z półki jednego z hipermarketów, a my jesteśmy wobec takich spojrzeń bezbronni jak dzieci – musieliśmy kupić, choć żeńska część załogi (czyli ta, która pisze to wszystko, co czytacie na Ostrożercach) marszczyła nosek widząc samą etykietę i opakowanie. Rzec, że trąciło tandetą, to eufemizm. No cóż, liczy się wnętrze. Przyjrzyjmy się mu bliżej.


W RĘCE

Mała (uff, to dobrze!), niepozorna buteleczka. Etykieta sosu Doyal nie mówi wiele, poza tym że to „Green Pepper Sauce”. Czyli co? Jalapeno? Zielone chili - jakie? Enigmatycznie, może producent boi się przyznawać. Niby teoretycznie jest to produkt indyjski, ale wyprodukowany na zlecenie niemieckiego koncernu Kreyenhop & Kluge GmbH & Co. trzymającego w garści różne marki z produktami tzw. Kuchni Świata. Koncerniaki nigdy nie wróżą nic dobrego, ale nie bądźmy przesądni... Zatrzymajmy się nad składem.
Składniki: zielone chilli 83%, cukier, sól, regulator kwasowości: E260, substancja zagęszczająca: E415
Wow, to nawet nie wygląda tak źle. Spora ilość papryki, bez żadnego nadmiernie dziwnego świństwa... (tajemnicze E260 to po prostu ocet, a E415 to guma ksantanowa). 
Może zatem się myliliśmy i sos Doyal Green Pepper to całkiem normalny produkt? Zaraz zobaczymy.

W GĘBIE

Sos Doyal przypomina konsystencją....wodę. Serio, przelewa się w buteleczce jakby był zabarwionym na zielonkawo octem. Pozostawiony sam sobie rozwarstwia się bardzo brzydko, trzeba mocno wstrząsać. To już nie wróży najlepiej, ale jedźmy dalej. Cośtam w nim pływa, co każe nam utrzymywać nadzieję, że mimo wszystko jest stworzony z PAPRYKI.
Pachnie...jeśli jest na świecie jakaś papryka, która tak pachnie, to my nie chcemy jej jeść. Czy to oby na pewno nie jest zepsute? Data ważności jest okej. Paskudny, chemiczny, zupełnie nie związany z papryką zapach nas nieco odrzuca, ale dla dobra nauki...test organoleptyczny za 3...2...1...(wstrzymujemy oddech).
...
Ten sos jest....paskudny.
Smakuje...smakuje tak, jakbyśmy zlali resztki wszystkich naszych przeterminowanych sosów, wlali wiadro wody, nieco octu i zielonego barwnika, po czym odstawili na miesiąc w ciepłe miejsce. Jest tam ocet, nieco soli – i jakieś popłuczyny po ostrości, bez smaku i żadnego aromatu właściwemu papryce. Cuchnie za to straszliwie chemią. Brr.


W GŁOWIE

Dobrze, że ten sos kosztuje jakieś marne grosze, bo inaczej bylibyśmy bardziej niepocieszeni. Przyda nam się właściwie tylko do udowadniania znajomym, że coś tak paskudnego ktoś wypuścił na rynek – i to się sprzedaje, bo w sumie w paru supermatketach można toto dostać (Leclerc, Auchan). Jak tylko wszystkim udowodnimy, że takie obrzydlistwo egzystuje – sos ląduje w kiblu. Bez chwili refleksji. Serio, mogliśmy bez żalu kupić sobie za te pieniądze dobre piwo. Żal polewać nim jedzenie, bo sos Doyal nie podniesie żadnych jego walorów. Serio, lepiej odłóżcie nieco więcej kasy i kupcie sobie naprawdę dobry sos, który ma jakiś smak i spełnia swoje zadanie - podnoszenie jakości jedzenia...

Ocena ogólna: 

Smak:


Ostrość:


poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Tour de chillies, czyli NAJWAŻNIEJSZE OSTRE SOSY ŚWIATA. Część 2 - Ameryka Południowa i Europa

NAJWAŻNIEJSZE OSTRE SOSY ŚWIATA WEDŁUG KONTYNENTÓWCZĘŚĆ 2AMERYKA POŁUDNIOWA I EUROPA

W poprzednim odcinku naszej wyprawy przedzieraliśmy się przez Amerykę Północną i Środkową. Teraz przyszedł czas na kontynuację naszej trasy - zajrzyjmy na obiad do mieszkańców Ameryki Południowej oraz Europy i sprawdźmy, czym wyganiają z domu gości ;)
Dla tych, którzy przegapili: CZĘŚĆ PIERWSZA

Sos typu Lljawa

Kraj pochodzenia: Boliwia
Kluczowe składniki: papryczki Locoto, pomidory, cebula, limonka, kolendra

Trzeba przyznać, że Lljawa stąpa po cienkiej linii oddzielającej ostre sosy od salsy, ale warto o niej wspomnieć, ponieważ jest niesamowicie popularnym dodatkiem do żywności (używana jest do chleba, ziemniaków, zup i właściwie – wszystkiego – jak na dobry ostry sos przystało). Zawiera ona bardzo rzadkie papryczki Locoto – no i oczywiście, Boliwia jest dość niedocenianym krajem, o której kuchni niewiele powszechnie wiadomo. Sos Lljawa tradycyjnie jest wytwarzany za pomocą kamieni zwanych batan, na których rozcierane są wszystkie składniki. Jest umiarkowanie pikantny, za to niezwykle aromatyczny – dzięki dodatkowi soku z limonki i świeżej kolendry.
Możecie go też spróbować zrobić w domu – z papryczek Jalapeno, które są najbliższym smakowo odpowiednikiem Locoto. 
Oto link do przepisu: [KLIK]

Sos typu Aji amarillo

Kraj pochodzenia: Peru

Kluczowe składniki:
papryczki Amarillo

Pasta z papryczek Amarillo jest jednym z kluczowych składników kuchni Peruwiańskiej. Niektórzy znawcy posuwają się tak daleko w uwielbieniu dla tego złotego ostrego sosu, że nazywają go duszą tej kuchni. Jego specyficzny, słodkawy smak i bardzo aromatyczny zapach – oraz piękny, pomarańczowo-żółty kolor sprawiają, że zyskuje coraz większą popularność również poza Peru. Oprócz tego, że sos/pasta z Amarillo jest podstawą wielu dań, jest również używany jako dip z juką lub ziemniakami.

Sos z papryką Amarillo znajdziecie tutaj: [KLIK]


Sos typu Pebre

Kraj pochodzenia: Chile
Kluczowe składniki:
 kolendra, papryczki chili (czerwone, zielone lub aji – papryka jagodowa), pomidory, czosnek, cebula


Bez ryzyka wpadki możemy powiedzieć, że ostry sos typu Pebre możecie spotkać na każdym stole w Peru. Jest dość podobny do meksykańskiej pico de gallo i argentyńskiej chimichurri, ale został włączony na tą listę z powodu tego, że jest zdecydowanie bardziej pikantny niż jego meksykański kuzyn. Oczywiście, jest wykorzystywany praktycznie do wszystkiego: od jajek, przez mięso po zupy i zapiekanki. To esencja jedzenia w Chile, coś jak nieśmiertelna sałatka z kapusty w polskim kebabie :) Oczywiście, istnieje milion wersji, w zależności od regionu, z którego pochodzi wykonujący go. A robi się go dość prosto. 
Możecie spróbować sami: [KLIK]


Sos typu Molho de pimenta

Kraj pochodzenia: Brazylia
Kluczowe składniki:
papryczki Malagueta, ocet

Brazylia ma niesamowitą ilość ostrych sosów obecnych w jej narodowych potrawach (używanych zarówno do doprawiania potraw, jak i gotowania), ale rzeczą, która zdecydowanie łączy je wszystkie, jest fakt, że są one stworzone na bazie octu i papryczek malagueta (które są również bardzo szeroko rozpowszechnione w kuchni portugalskiej, co jakoś nieszczególnie dziwi). Istnieją różne wariacje sosu molho de pimenta (co oznacza po portugalsku po prostu „sos paprykowy”, cóż za oryginalna nazwa!), w zależności od regionu wytwarzania, ale podstawy pozostają takie same, bez względu na to, czy są wzbogacane czosnkiem, cebulą, pomidorami czy liśćmi laurowymi. Sos ten jest bardzo aromatyczny i prosty w wykonaniu, aczkolwiek wymaga dostępu do papryki malagueta, co już nie jest tak oczywiste. Tak czy siak, możecie go wykonać z pomocą przepisu: [KLIK]


EUROPA


Cóż, nasze lokalne podwórko nie ma zbyt wiele do zaoferowania – głównie wskutek odmienności kulturowej (mniej jesteśmy przyzwyczajeni do ostrych rzeczy, choć to powoli się zmienia) i klimatu, w którym dużo trudniej dojrzewa ostra papryka. Tradycyjnie zabierzemy się za Węgry, które mają sporo do zaoferowania i są uznawane za ostoję ostrej, pikantnej kuchni w Europie – zwłaszcza dzięki sławetnej „węgierskiej ostrej papryce”.


Sos z suszoną węgierską papryką

Kraj pochodzenia: Węgry
Kluczowe składniki:
suszona i sproszkowana węgierska papryka, pomidory

Jak wspominaliśmy wcześniej, Europa, jak na kontynent, który doświadczył tak skrajnych wzorców kulturowych i jest bogaty we wszelakie tradycje, kuchnia europejska jest, cóż, zaskakująco łagodna i unika ostrych sosów. Jednakże Węgry obrały sobie ostrą paprykę za narodową przyprawę i można ją spotkać praktycznie we wszystkim, co tam zjecie: od gulaszy, zup, mięs – po placki i dania warzywne. Często można dostać na naszym rynku pastę stworzoną z węgierskiej papryki, choć na samych Węgrzech uprawia się również inne gatunki: Habanero, Nagą jolokię czy Trinidad scorpion. Najsłynniejszy – i jeden z najostrzejszych sosów produkcji europejskiej – można dostać właśnie na Węgrzech. Jest to sos GaBko, który dumnie ma w składzie Carolinę Reaper, Trinidad Scorpiona i Nagą Jolokię. Słodziutko.

Ljutenica/Ajvar/Pindżur


Kraj pochodzenia: Serbia/Bułgaria/Bośnia
Kluczowe składniki:
Czerwona papryka, czosnek, bakłażan (w niektórych)

Nie tak ostre i wyraziste jak pozostałe sosy na tej liście, ljutenica, ajvar (lub ajwar) czy pindżur idealnie zgrywają się z europejskimi standardami ostrości – czyli są maksymalnie łagodne. Nie mają w sobie absolutnie nic ostrego, serio. To bardzo przyjemne i mocno paprykowe sosy, charakterystyczne dla krajów bałkańskich. Wymagają sporo pracy, bo większość z nich opiera się na pieczonej papryce, która jest niezwykle upierdliwa w obieraniu. Pozostaje dodać trochę octu, nieco soli – i proszę bardzo, przyjemny kompan posiłków gotowy! Sami nawet robiliśmy swój własny ajwar.
Trzymajcie przepis: [KLIK]



Sos z piri-piri

Kraj pochodzenia: Portugalia
Kluczowe składniki: papryczki piri-piri (czyli chili ptasie oko), skórka cytrynowa, cebula, pieprz, różne przyprawy i zioła

Sos piri-piri, choć obecnie jest najbardziej rozpowszechnionym sosem w państwach Afryki rdzennie pochodzi z Portugalii. Obecnie paprykę piri-piri uprawia się głównie w Angolii, Ugandzie i Zimbabwe, ale przywlekli ją tam właśnie Portugalczycy. Sosy z piri-piri są umiarkowanie pikantne, mocno cytrusowe i idealnie nadają się do owoców morza i ryb. Receptury zmieniają się w zależności od regionu pochodzenia – w Afryce przyprawia się go w trochę inny sposób. Sosy z papryką piri-piri znajdziecie tutaj → [KLIK]

Biber salçası

Kraj pochodzenia: Turcja
Kluczowe składniki:
 papryka chili, sól, olej roślinny


Hm, część Turcji nie leży już w Europie, ale zdecydowanie warto wspomnieć o tej paście. Większość czerwonych papryczek chili używanych w tradycyjnych wersjach sosu-pasty Biber salçası jest uprzednio suszona na słońcu (od 6-7 dni) i wędzona przed zmieleniem ich na gęstą, kremową pastę z odrobiną soli i oleju (zazwyczaj oliwy). Rezultatem jest niesamowicie aromatyczna, głęboko czerwona pasta której lokalni rozsmarowują na chlebie lub spożywają z innymi przekąskami typu krakersy. Dodaje się jej też sporo do tradycyjnych dań kuchni tureckiej.


To by było na tyle – w następnym „odcinku” naszej serii odwiedzimy Afrykę i Azję. Mamy nadzieję, że nieco Was rozgrzaliśmy. Pakujcie walizy :)




wtorek, 12 kwietnia 2016

Oto sos z Piekła. Satan's Revenge - Extreme Ghost Pepper Sauce!


Kochamy ostre sosy. Naprawdę. Są jednak takie produkty, przy których zaczynamy się bać i pocą nam się ręce (a zaraz potem mózg). Sos Satan's Revenge do takich właśnie należy. Cóż, mamy za sobą jedzenie surowej Nagiej Jolokii – to bolało. Temu sosu podobnie źle z oczu patrzy - a producent ostrzega. Cóż, Diabeł Nas podkusił, żeby zamówić skrzyneczkę do sklepu BĘDZIE PIEKŁO, to teraz wypadałoby spróbować. Nie ma rady, pocierpimy dla dobra wszystkich Ostrożerców ;)

W RĘCE

Satan's Revenge to sos stworzony przez angielską markę Hot-Headz!, działającą na rynku ostrych sosów od 1994 roku. Etykietka głosi, że jest to „Extremalny sos z papryką Ghost”, czyli Nagą Jolokią. Według producenta nie zawiera sztucznych barwników, dodatków smakowych ani konserwantów – 100% bólu papryki. Jest tutaj też małe ostrzeżenie: „Uwaga! Jeden z najostrzejszych sosów na świecie stworzonych tylko z naturalnej papryki dostępny na rynku. Używać tylko jednej kropelki naraz. Unikać kontaktu z oczami, skórą i wrażliwymi miejscami.”. Wow, czemu tak od razu z grubej rury? W sumie, ciężko się dziwić. 
Rzut oka na skład: Rozdrobnione papryczki Naga Jolokia (75%), woda, sól, kwas octowy, pulpa z czosnku, guma ksantanowa (naturalny stabilizator).
Well, thank you.

Teraz już wiemy, skąd nazwa „Zemsta Szatana”. Z taką zawartością Nagiej Jolki prawdopodobnie pali trzy razy. Według Hot-Headz i innych źródeł ten ostry sos ma 600 000 SHU. To już nie przelewki, ale ciekawe, jak smakowo, prawda? Sama naturalna ostrość, bez żadnych ekstraktów z papryki i innych dodatków. Kusi, choć przecież wiemy, że to dzieło samego Szatana. Dobra, nigdy nie mieliśmy zbyt silnej woli jeśli chodzi o ostre sosy, także będzie, co ma być - jemy.

W GĘBIE

Sos Satan's Revenge
ma piękną, ciemnopomarańczową barwę, gładką, bez kawałków czegokolwiek. Brak dozownika (!!!!!!) - z jednego prostego powodu – sos jest bardzo, bardzo gęsty. Bez obaw więc – nie nalejecie go sobie niechcący zbyt dużo.... Odkręcamy butelkę. Zapach...przyprawia o ciary. Jest bardzo intensywny, paprykowy z lekką nutką octu. Nie kręci w nosie, ale czuć, że jest to coś mocarnego – czuć go z odległości dwóch metrów! Przełykamy ślinę. Ok, KROPELKA na łyżeczkę.... i jedziemy.
Wrażenia smakowe:
BOLI.
Ten sos...się...nie...pieści... Satan's Revenge od razu wrzuca nas w wesoły czerwony wagonik na rollercoasterze bólu. Najpierw czujemy metaliczne, ostre i paprykowe uderzenie, jest to ostrość dogłębna, wijąca się w naszych ustach, a potem powoli wdzierająca się w trzewia.... Ten sos jest BRUTALNY i nie bierze zakładników. Wierzymy, że ma 600 000 SHU, zdecydowanie. Dodatkowo, ta cholera trzyma naprawdę, naprawdę długo – do 10 minut. Po jakichś 5 minutach robi się to całkiem znośnie, ale większych ilości prosimy nie przyjmować 'na sucho', bo może porządnie rozboleć Was żołądek (nie życzymy Wam skrętu kiszek i...innych dolegliwości typu wymioty i biegunka, które czasem się zdarzają). Na końcu jest fajnie i przyjemnie, sos ma typowy posmak Nagiej Jolokii – ciężko go opisać tym, którzy jej nie jedli – oznacza to, że musicie spróbować ;) 
Dogłębnych wrażeń smakowych raczej tutaj nie przeżyjecie – to papryka z niewielką ilością octu i sugestią czosnku (aczkolwiek większość czasu zajmuje cierpienie, więc nie ma za bardzo jak się wgłębiać). Plus na pewno za naturalność i prostotę. No i poziom pieczenia, ale to indywidualne preferencje :)

W GŁOWIE

Satan's Revenge to nie jest sos dla początkujących fanów ostrości. Nawet doświadczonym Ostrożercom zalecamy DALEKO IDĄCĄ OSTROŻNOŚĆ.
Absolutnie nie konsumujcie go na pusty żołądek – może to się skończyć wymiotami lub nawet omdleniem – ból jest niewyobrażalny. Polecamy go zdecydowanie jako dodatek do żywności – niewielka ilość wystarczy by nadać pikanterii zupom, sosom i wszelakiemu żarciu, które lubicie na ostro. Powiedzielibyśmy, że to fajny gadżet na imprezę – ale tylko wtedy, kiedy jesteście pewni, kogo nim częstujecie (i że macie w domu duży zapas mleka/lodów).
Sos Satan's Revenge to w sumie dobry sos do podpuszczania znajomych – nic nie zastąpi tej złośliwej radości, kiedy ktoś upiera się, że nie ma dla niego granicy ostrości – dajcie mu „Zemstę Szatana”. Pokaja się :)

GDZIE KUPIĆ? BĘDZIE PIEKŁO


Ocena ogólna:

Ostrość:



Smak:

środa, 6 kwietnia 2016

Wujka Sama wyprawa w Orient. Frank's Red Hot Slammin' Sriracha


No, kolejny sos od sztandarowej amerykańskiej marki Frank's Red Hot. Tym razem zamierzamy się delektować wersją Slammin' Sriracha, która ewidentnie podbija do jeszcze innej klasyki – sosu Sriracha Huy Fong'a, cuda stworzonego przez chińskiego imigranta, obecnie znanego i kochanego na całym świecie [sos, nie imigrant!]. Czy to w ogóle ma sens? Czy da się tutaj jeszcze coś poprawić? [albo zepsuć?] A może to coś zupełne nowego? Zaraz sprawdzimy.

TUTAJ możecie przeczytać o ponadczasowym klasyku - FRANK'S RED HOT ORIGINAL 

W RĘCE

Według producenta, Frank's Red Hot Slammin' Sriracha jest nieco ostrzejszy niż klasyka – czyli Frank's Red Hot Original [KLIK]. Nie są to sosy z gatunku ostrych, o nie – tego nie możemy powiedzieć. Są pikantne, na poziomie 500-650 SHU, więc jeśli coś mamy tutaj oceniać, to będzie to zdecydowanie smak. Nie nastawiamy się na wypalanie twarzy, ale ślinka cieknie.

Obadajmy skład: ocet destylowany, sezonowane papryczki cayenne (21%), cukier, sól, puree z papryczek jalapeno (czerwone papryczki jalapeno (5%), sól, regulator kwasowości: kwas cytrynowy), woda, błonnik marchwiowy, czosnek w proszku, naturalne aromaty (soja), stabilizator: guma ksantanowa, przyprawy, papryka wędzona.
To podsyca naszą ciekawość. Wychodzi na to, że to sumie kombo dwóch sosów – klasycznego Frank's Red Hot i Sriracha (wow, ależ odkrycie!). Zapowiada się całkiem słodko. Samego jalapeno, na którym bazuje klasyczna Sriracha nie ma tutaj zbyt wiele, może dlatego, żeby nie dominowało smaku – w końcu to Frank's.



W GĘBIE

Sos jest bardzo gęsty – w porównaniu do innych kolegów z tej serii. Nie ma dozownika, co sugeruje nam, że należy go używać hojnie. Rozumiemy aluzję. Pływają drobniuśkie kawałki papryki i przypraw, ale ogólnie jest to sos o konsystencji musu. Pachnie zdecydowanie czosnkowo – i lekko słodko. Octowość niezbyt wyczuwalna – choć niby ocet jest w Frank's Red Hot Slammin' Sriracha na pierwszym miejscu w składzie.
Test organoleptyczny: Słodko i bardzo czosnkowo. Nie ulepkowo, czuć, że jest to papryka, ale podkręcona cukrem – w sumie, tak jak w klasycznym sosie Sriracha. Dopiero po chwili odzywa się ocet, fajnie miksując się ze słodyczą – ciekawy kontrast. Na samiuśkim końcu nadchodzi uczucie ostrości – na poziomie wręcz niewinnym, jeśli weźmiemy pod uwagę przeciętną ostrość spożywanych przez nas rzeczy. W tym sosie czuć naprawdę sporo różnych, kontrastujących ze sobą smaków – aczkolwiek na szczęście umyka nam tutaj lekko chemiczny posmak, jaki zdarzało nam się wyczuwać w innych sosach typu Sriracha (i Srirachopodobnych...). Nie jest też tutaj wyczuwalny klasyczny Frank's z jego dominującą octowością. Ani jedno, ani drugie – coś pośredniego. W sumie, to dobrze, nic się nie powtarza, ale pewnie nie zostanie odkryciem roku.

W GŁOWIE

Mamy wrażenie, że celem producenta było wypuszczenie na rynek sosu z jalapeno w typie Sriracha, który trafi w gust ludzi, dla których klasyczna wersja jest po prostu zbyt ostra (albo jest to wynik tego, że Amerykanie zawsze chcą postawić na swoim, wypuszczając rodzimą wersję znanego produktu ;)) Frank's Red Hot Slammin' Sriracha prezentuje sobą bardzo podobną klasę smaku – przy dużo bardziej zmniejszonym poziomie ostrości. W sumie, bliżej mu do sosów azjatyckich w typie słodko-kwaśnym, niż klasyków Ameryki opartych na occie i sezonowanych paprykach. Jest to całkiem przyzwoity produkt – a na pewno dużo lepszy niż wszechobecne 'azjopodobne' sosy dostępne na naszych sklepowych półkach (od których ulepkowatości robi nam się niedobrze...). Nie jest to dla Ostrożerców absolutny must have, ale to produkt, którego warto spróbować – zwłaszcza, jeśli jesteście fanami sosu Sriracha. Porządna kompozycja, porządny smak. Sprawdzi się elegancko w daniach z wieprzowiną i ryżem – zdecydowanie w orientalnym stylu, albo tam, gdzie chcecie się pobawić w słodko-ostre smaki.


Ocena ogólna:

Ostrość:

Smak:


Gdzie kupić? KLIK


sobota, 2 kwietnia 2016

Carolina Booze! - czyli historia pewnej wódki z wykopem.... :)


Proszę Państwa, nadeszła w końcu TA chwila. 

My, Ostrożercy, być może spotkaliśmy swoją Nemezis. Dzięki uprzejmości fana – pięknie dziękujemy! - dane Nam było spróbować czegoś niesamowitego. Bez ceregieli – jest to wódka. 
Z Caroliną Reaper. Tak. Dobrze przeczytaliście.
Wóda. Z najostrzejszą papryką na świecie.


Cytując: „Na 0.5l trunku popularnej marki dodałem całą papryczkę Carolina Reaper.
Wyszła naprawdę genialna - ma piękny, lekko pomarańczowy kolor i naprawdę ostry smak. Fani wszystkiego, "co piecze nie dwa, a nawet trzy razy" nie chcieli pić drugiego kieliszka.”
To oficjalne wyzwanie! My, Ostrożercy - my nie damy rady?!
Fakt, trochę się do tego zbieraliśmy – ale w końcu do tego doszło.

Wódka ma złoto-pomarańczowy kolor i pachnie lekko słodkawo.
Konsystencja... cóż, to wódka. Nie ma dozownika. To sugeruje, żeby lać dużo ;)


Tak więc – na zdrowie!
Wrażenia smakowe: Najpierw czujemy wódkę. Potem też czujemy wódkę – choć o lekko owocowo-paprykowym posmaku. Zaraz potem zaczyna się fajne pieczenie w przełyku. Nasze przełyki lekko, pulsująco palą – i trwa to naprawdę długo! W końcu to Carolina Reaper. Nie jest to coś, po czym mielibyśmy ochotę się tarzać po podłodze, aczkolwiek, jak wszyscy (lub nie) wiemy, kapsaicyna rozpuszcza się m.in. w alkoholu. Ostrość tej panienki jest jednak wciąż bardzo wysoka – oceniamy ją na około 300-400 000 SHU. Warto dodać, że jest to wódka, która nie potrzebuje zapijania – kapsaicyna odwraca naszą uwagę od smaku wódki :) Skupiamy się na bólu pochodzącego z innych źródeł...

Podsumowując, to bardzo ciekawy eksperyment. Zachęcamy Was do podobnych. My naszą wykorzystamy do niecnego podpuszczania znajomych :)
 [W stylu „ze mną się nie napijesz?!”]



W gratisie dostaliśmy jeszcze samoróbne czekoladki z pokruszoną...Nagą Jolokią. W naszej ocenie – to wspaniały pomysł dla: 
a) łakomczuszków, którym chcecie dać po łapach w wyrafinowany sposób 
b) waszych wrogów 
c) każdego fana ekstremalnej ostrości i czekolady! 




Coś wspaniałego – choć skubaliśmy je po kawałeczku :) Czekolada + jakakolwiek ostrość daje wspaniały, niezwykle wyrazisty smak. To nic, że prawdopodobnie większość ludzi by się przy niej zadławiła/popłakała. Dla nas była cudowna! Jeszcze raz dziękujemy :)