poniedziałek, 30 listopada 2015

Chillout z Misiem. Czarny Kot prezentuje: Bernard z chili.

Tym razem, Proszę Państwa, bierzemy się za zupełnie nowy dział – OSTRE alkohole. Na pierwszy ogień – Bernard z chili. Przez ostatnie lata browary kraftowe wyrastają jak grzyby po deszczu zasypując rynek nowymi wynalazkami, z coraz to ciekawszymi składnikami :) Czarny Kot z Radomia postanowił zaryzykować z dodaniem chili do swojego piwa (niestety, nie pochwalili się, jakiego konkretnie). Bernardy zawsze znane Nam były jako całkiem niezłe piwa, takoż ochoczo przystąpiliśmy do testów.

W RĘCE

Przyjrzyjmy się składowi. Głośni on tak: Piwo jasne pasteryzowane. Skład: woda, słód jęczmienny, chmiel, wyciąg z papryczki chili. Alkohol 5,5% obj. Możliwy osad naturalnego surowca!
Okej. Wyciąg z papryczki chili? Wygląda niewinnie...ale lampka ostrzegawcza w naszych mózgach rozjarza się lekko. Podejrzanie dużo takich 'wyciągów' niezbyt dobrze działa na ostateczny kształt produktu... Nie sądźmy jednak piwa po etykiecie! (całkiem niezłej zresztą). Empiryzm to jedyna słuszna droga poznania, więc chwyćmy za otwieracz i pokal (full profeska, a jak!).


W GĘBIE

Piana utrzymuje się krótko, nie jest gęsta, typowa dla lagerów i innych lekkich jasnych piw. Kolor słomkowy, jasny, lekko mętny. W zapachu absolutnie nie czuć chili, ale też nie jest to typowy zapach piwa; jest w nim coś delikatnie orientalnego. Przejdźmy do smaku.
Na początku piwo jest zaskakująco zwykłe; lekko słodkawe, mało chmielowe, proste i nieskomplikowane – ot, lekki i przyjemny lager. Potem okazuje się jednak, że producent nie pomylił etykiet i mamy do czynienia z piwem z chili. O bogowie. Pieczenie zaczyna się bez ostrzeżenia i utrzymuje się na umiarkowanym, irytującym poziomie. Niestety, na dłuższą metę jest męczące (choć po jakimś czasie człowiek się przyzwyczaja), bo nie niesie ze sobą większego smaku – w końcu 'wyciąg z papryczki chili', który widnieje w składzie – to prawdopodobnie nic innego, jak kapsaicyna, drodzy Państwo. Zabronione jest dodawanie czystej kapsaicyny do produktów (w obrębie UE), ale można ją przemycić w tymże nieszkodliwym 'opakowaniu'. Nie ma to jednak większego sensu, bo najpierw trzeba by zbudować jakiś smak, który można by nią wzmocnić – tutaj mamy łagodność i prostotę, a to słaba podpora. Zdecydowanie lepiej taki dodatek sprawdziłby się w ciemnym piwie typu porter albo dark ale, bo fajnie mógłby wydobyć ich aromat i skomponować się mocą. Naszym zdaniem jednak lepszy efekt dałoby dodanie do procesu produkcji jakiejś ciekawej papryki, np. tabasco lub pimento :)

W GŁOWIE

Jako piwo dla koneserów gatunków i wszelakiego kraftu jest to produkt zupełnie przeciętny i z czystym sumieniem można go sobie odpuścić. Dla Ostrożerców i wszelakich chiliheadów będzie to po prostu ciekawostka. Można spróbować, ale nie oczekujcie fajerwerków. Sama ostrość to przecież nie wszystko :)


Gdzie kupić: spróbujcie we wszelakich Alkoholach Świata. Ten pochodzi z Chmielaków Krasnostawskich. W zwykłym spożywczaku raczej go nie uświadczycie, ale kto wie (no chyba, że jesteście z Radomia :)).


wtorek, 24 listopada 2015

W poszukiwaniu słońca: kurczak z pieczonymi warzywami w gruzińskim stylu

Dziś rano przywitał mnie na trawie spodziewany, aczkolwiek niechętnie witany gość: śnieg. Z zimnem nie lubimy się za bardzo, postanowiłam więc, że koniecznie trzeba się nieco rozgrzać... 

Tak powstał inspirowany gruzińskimi aromatami kurczak z pieczonymi warzywami. Samo mięso jest intensywnie pikantne i ma wspaniały, dymny aromat, dzięki dodatkowi adżiki i wędzonej papryki, którą szczerze uwielbiam. Zupełnie nie ma jej co porównywać do standardowej czerwonej papryki dostępnej w supermarketach... 
Papryka wędzona, jak sama nazwa wskazuje, przed samym suszeniem przechodzi przez proces wędzenia, który niesamowicie ją aromatyzuje. Mogłabym ją z czystym sumieniem sypać do wszystkiego, ale nie chcę, żeby mi się za szybko znudziła ;) 
Adżika jest natomiast bardzo ciekawą przyprawą pochodzącą z terenu Kaukazu, której silny aromat od razu kojarzy mi się pieczonym kurczakiem albo ziemniakami. Mocno intensyfikuje smakowo mięso. Większość jej składu stanowią dość pikantne rzeczy (duuużo chili we wszelakich postaciach!), więc idealnie tutaj pasuje. Warzywa natomiast zostały dość hojnie potraktowane klasyczną Chmeli Suneli, gruzińską przyprawą ziołową, która fantastycznie wydobywa ich aromat. Jeszcze tylko garść orzechów i 'jesteśmy w domu', choć szczerze mówiąc, wolałabym być teraz gdzieś na Bałkanach :)
Oczywiście do podania „troszeczkę” ( cudzysłów jest zamierzony, ponieważ to się nigdy nie kończy na „troszeczkę”!) harissy, jeśli jeszcze komuś za mało ostrego. Alternatywnie polecam ajwar, czyli bałkańską pastę z papryki i bakłażana - dużo bardziej łagodny, ale sprawdzi się idealnie w tych klimatach.

Gruzińskie wino obowiązkowe!
Jakoś od razu cieplej się zrobiło... :)

Kurczak z pieczonymi warzywami w gruzińskim stylu

Poziom trudności: banalne!
Poziom ostrości: ***/****

Składniki:
(dla dwóch osób)
  • pół średniej wielkości bakłażana
  • 1 czerwona papryka
  • 1 duża cebula
  • 7-8 średniej wielkości pieczarek
  • duży ząbek czosnku
  • 2 łyżki dobrej oliwy
  • 500 g piersi z kurczaka pokrojonej w kostkę
  • garść drobno posiekanych orzechów włoskich
  • 1 duża łyżka przyprawy Adżika
  • 1 łyżeczka wędzonej słodkiej papryki (lub ostrej, w zależności od poziomu ostrości, jaki chcemy uzyskać)
  • 1 duża łyżka przyprawy Chmeli Suneli
  • sól, pieprz

Do podania:
Te wyjątkowe przyprawy i sosy możecie teraz kupić w naszym świeżutkim i ostrym sklepie internetowym BĘDZIE PIEKŁO! Serdecznie zapraszamy, dla nowych klientów rabat 10% na wszystko! :)


Sposób przygotowania:


Warzywa myjemy, z papryki wycinamy gniazdo nasienne, wszystko kroimy w grubą kostkę (3-4cm), pieczarki kroimy na ćwiartki, wrzucamy do dużej miski. Obieramy czosnek i siekamy go drobno, dodajemy do warzyw. Przyprawiamy pieprzem, solą i Chmeli Suneli. Polewamy oliwą, mieszamy, żeby wszystko było równomiernie pokryte przyprawami.

Kurczaka pokrojonego w kostkę wkładamy do miseczki, przyprawiamy solą, pieprzem, papryką i Adżiką. Mieszamy, następnie dodajemy go do miski z warzywami, mieszamy. Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni, warzywa z kurczakiem przekładamy do natłuszczonego (np. oliwą) naczynia żaroodpornego, posypujemy posiekanymi orzechami i pieczemy pod przykryciem 30 minut. Po tym czasie ściągamy przykrycie i dopiekamy jeszcze 15 minut (termoobieg).
Podajemy z harissą lub ajwarem :)




Smacznego!

piątek, 20 listopada 2015

Oj, BĘDZIE PIEKŁO...

Tak! Wreszcie się udało! :) Z dumą zapraszamy do naszego sklepu internetowego www.bedziepieklo.pl Znajdziecie tam naprawdę OSTRE rzeczy - sosy, aromatyczne mieszanki przypraw oraz różne dziwne produkty Kuchni Świata. Asortyment stale się powiększa... :)
Zachęcamy do zajrzenia - i eksperymentowania! :)

Pozdrawiamy i życzymy OSTREGO dnia! :)


wtorek, 10 listopada 2015

Podaj mi musztardę, milordzie. Na talerzu Colman's, czyli brytyjska klasyka w żółci

[Moi drodzy, wybaczcie niewielką przerwę w dostawach recenzji ostrych rzeczy! Zawirowania te spowodowane są naprawdę nielichą sprawą – Ostrożercy otwierają sklep internetowy! Wiąże się z tym cała masa papierologii (nie wspominając już o sanepidzie...nie, naprawdę, NIE MÓWMY O TYM), ale już bardzo-bardzo niedługo będzie można nabyć całą masę przecudownych rzeczy piekących w obie strony (bardziej lub mniej ;)). Trzymajcie kciuki!

A teraz, coś na deser po obiedzie. Musztarda, oczywiście. I to jaka!]

Colman's. Oto marka z historią, prosto z nieskazitelnie białych rączek angielskich tradycjonalistów. W zeszłym roku firma ta skończyła, bagatelka, 200 lat – i ma się całkiem dobrze (oprócz tego, że należy aktualnie do koncernu Unilever). Na ten moment jest jedną z najstarszych marek spożywczych na świecie. Intensywnie żółta musztarda w charakterystycznym opakowaniu to jej pierwszy produkt i zarazem swoisty znak rozpoznawczy – doczekała się nawet własnego muzeum! (w Norwich, jakby ktoś był zainteresowany) Degustacja jej to trochę jak podróż w czasie – między innymi dzięki temu, że słoiczek jest mocno retro (co jakiś czas wychodzą edycje limitowane z przeróżnymi cudnymi grafikami). Ponadto, receptura podobno ta sama od dwóch setek lat. To trochę zobowiązuje.
No dobrze, dobrze, już się nachwaliłam, teraz czas na testy organoleptyczne.


W RĘCE

W życiu nie widziałam tak intensywnie żółtej musztardy. No cóż, z jednej strony jest to główna cecha rozpoznawcza jej 'gatunku' – musztardy angielskiej, która uznawana jest za jedną z najostrzejszych na świecie. Takie opisy zawsze mnie prowokują, nie mogłam więc i tej koleżance przepuścić. Lećmy do składu. A więc: woda, sproszkowana gorczyca (21%), cukier, sól, mąka pszenna, kurkuma, kwas cytrynowy. Aha! Już wiadomo, skąd ten piękny kolorek. Kurkuma. Poza tym, nic szczególnie paskudnego ani oryginalnego. Żadnych tajnych składników (może i lepiej...). Konsystencja jest dość gęsta, to pewnie zasługa dodatku mąki. Zapach obiecujący, ostry, typowo musztardowy - aż wierci w nosie :) Zajadajmy więc, milordzie!

W GĘBIE

Słodko, może lekko kwaśno – i jak na musztardę – wow, jest ostro! Duża łyżeczka potrafi wywołać intensywny atak kaszlu i swoiste „zatkanie”. Brytyjczycy naprawdę potrafią wycisnąć z gorczycy to, co najostrzejsze. Całość jest mało octowa w porównaniu do innych musztard (np. dijońskich → KLIK), zdecydowanie dominuje typowy, gorczycowy aromat. Jak dla mnie jest może nieco zbyt gęsta i ciężka, ale to nie ma większego znaczenia dla ogólnego wrażenia. Pod koniec nieco mączna w smaku, co średnio mi się podoba. Za to pomaga przy jesiennym katarze, serio, polecam. W dużych ilościach doprowadza do wzruszeń – w inny sposób niż sosy oparte na papryczkach, ale spłakać też się można.

W GŁOWIE

Musztarda Colman's. To zdecydowanie kultowy produkt. Ciężko powiedzieć o nim coś złego, oprócz tej nieszczęsnej, „podrasowanej” mąką konsystencji, którą również nieco czuć w smaku... (w sumie, cieszę się, że to mąka, a nie inne cholerstwo!). Tak czy siak, zdecydowanie trzeba jej spróbować ze względu na naprawdę jedyny w swoim rodzaju smak i wygląd. Tak jak tradycyjnego angielskiego śniadania (przypominam: bekon, jajka, fasolka w słodkim sosie pomidorowym, kiełbasa, czasem frytki. No i do tego nieśmiertelny 'brown sauce', który mnie osobiście przyprawia o ciarki obrzydzenia...). Zdecydowanie najlepsza będzie do ciężkich, tłustych mięsiw, ale tak naprawdę, to jest mocno uniwersalna (jak to musztarda). Sosy, kanapki, zupy, wszelakie przekąski. Duży plus za ostrość. I hipnotyzujący kolor, który na szczęście jest efektem dodania znacznych ilości kurkumy, a nie jakiegoś piekielnego syntetycznego barwnika spożywczego. Całość znacząco różni się od musztard, które znamy z polskich półek, co może być dla bardziej konserwatywnych smakoszy pewną przeszkodą. Do mojego słowiańskiego podniebienia przypadła w umiarkowanym stopniu; nie jest to must have w kuchni - raczej przyjemna odmiana, choć fani znacznej ostrości powinni mieć ją na uwadze. Na pewno znakomicie się nada do wszelakich dań kuchni brytyjskiej (o ile taka w ogóle istnieje.. ;) )


Long live the Queen!



By Ostrożerczyni.