sobota, 30 stycznia 2016

Granat z Habanero - na przysłowiowy ból...gęby. Sos Fire in the Hole.


Lubimy sosy z obietnicą. Z obietnicą mocy i długotrwałego 'sponiewierania'. Nic nie poradzimy na nasz mały masochizm. Przecież wiadomo, że człowiek od razu czuje się lepiej po ostrym sosie. Zwłaszcza, jak już przestanie piec.
Dziś mamy przed sobą sos z bardzo dosłowną i działającą na wyobraźnię nazwą– sos Fire in the Hole. Czy faktycznie nasze gardła oraz odbyty są czymś poważnie zagrożone? Zaraz się dowiemy.



W RĘCE
Nazwa Bull Snort jest już nam dobrze znana. To siostrzana marka Extreme Heat – z której recenzowaliśmy jakiś czas temu zieloniutkiego Blow Torch-a. Całość trzyma pod swoimi skrzydłami firma Texas Tamale, dawny Brazos Legends. Było miło i bezpretensjonalnie, ale tym razem mamy do czynienia z nieco inną papryczką niż jalapeno. Fire in the hole jest bowiem hołdem w kierunku ostrego Habanero (swoją drogą, zastanawiamy się, dlaczego Habanero jest właściwie podstawą wszelakich ostrych sosów – razem ze Scotch Bonnet – przecież na świecie są setki rodzajów ostrej papryki! Prawdopodobnie jest ona po prostu najtańsza i najłatwiejsza w hodowli przy całkiem niezłym smaku...).
Wróćmy do sosu, a właściwie zajrzyjmy do jego wnętrzności. Skład tego Byczka wygląda następująco: Papryczki habanero (33%), ocet, sól, guma ksantanowa, papryka (ale jaka?!) ('capsicum' – być może dodana jako barwnik...). Bardzo prosto, klasycznie. Przewidujemy mocną octowość całokształtu. To całe capsicum, czyli papryka, nieco nas ciekawi – producent nie pochwalił się, co to konkretnie za papryka (czyżby capsicum annum, klasyczna papryka czerwona?) i w jakim celu została tam dodana. Cóż. To pozostanie tajemnicą.

A teraz – sprawdźmy ogniste groźby Fire in the Hole.

W GĘBIE

Piękny, czerwony kolorek - i nawet wygląda na to, że całkiem naturalnie uzyskany. Sos jest gładki, rzadki, żadnych większych grudek ani ziarenek. Dozownik obecny, całe szczęście. Pachnie mocno octowo – z wyraźną nutą papryki. Smakujemy.
Ocet, bardzo intensywnie wyczuwalny, potem lekkie ukłucie papryki – ale to wszystko trwa dosłownie sekundę, bo potem zaczynają nas piec gęby. Gardła palą, usta puchną, język wije się w agonii. Ten sos zdecydowanie nie zostawia czasu na rozgrzewkę – od razu pokazuje, co ma najlepszego – a jest tym spora dawka doznań bólowych. Można się nieco spocić, może nie od samego poziomu ostrości (to w końcu habanero, kiszek nie skręci, przynajmniej nie nam), ale od gwałtowności wrażeń. Sos pali długotrwale, skubaniec nie odpuszcza.
Zastanawiamy się retorycznie, jaki ogląd na całą sytuację miałyby nasze jelita, kiedy doszłoby do skonsumowania większej ilości, ale pewnie wyraziłyby ognisty sprzeciw. Jedna 'rura' na pewno nas już pali.

W GŁOWIE

Fire in the Hole to bardzo nieskomplikowany sos. Prosty w składzie, prosty w działaniu – pali. Zapewne robi tak w obie strony przy większej ilości. Tutaj producentowi wierzymy na słowo. Pomijając te oczywiste atuty – nie ma w sobie zbyt wiele smaku (oprócz octowości i lekkiej sugestii papryki). Albo po prostu nikt nie ma czasu go poczuć, bo skupia się na uspokajaniu swoich wrzeszczących wniebogłosy receptorów bólowych, które w agonię popadają szybko i znienacka. Z jednej strony to niekoniecznie plus, ale z drugiej – to bardzo neutralny sos. Idealny do potraw, którym chce się nadać pikantności – bez większej ingerencji w sprawach smaku. Świetnie sprawdzi się jako dodatek do pizzy, mięsa, marynat... 

Konkurencji jednak niczym nie przebija, oprócz ciekawej i humorystycznej nazwy – której wszechstronnej prawdziwości być może doświadczymy w najbliższych dniach. To niezbyt wiele, żeby się wyróżnić, ale jeśli chcecie mieć coś prostego i ostrego "do wszystkiego" – ten sos jest dla Was.


Ogólna ocena


Smak


Ostrość


wtorek, 26 stycznia 2016

Zielonooki Bandyta. Sos Gringo Bandito Green by Dexter Holland.

Proszę, proszę. Kojarzycie Dextera Hollanda, wokalistę The Offspring? Tak? A wiedzieliście, że produkuje swój własny ostry sos? Damy głowę, że nie. My w sumie też nie byliśmy tego świadomi, dopóki nie dostaliśmy go we własne ręce – a właściwie trzy jego wersje: Green, Original Red i Super Hot (dzięki uprzejmości Gringo Bandito Polska, z którymi mamy nadzieję nawiązać współpracę, ale o tym w innym wpisie). 
Oto co mówi o swoim sosidle sam pomysłodawca, Dexter Holland:
„Mam nadzieję, że docenisz śmiały, a jednocześnie przyjemnie kuszący smak mojego nie-tak-sławnego zielonego sosu paprykowego. Przez ponad pięć lat poszukiwałem wzdłuż i wszerz perfekcyjnej kombinacji papryki i przypraw, żeby  uczynić twoje kolejne doświadczenie smakowe całkowitym zaskoczeniem. Postarałem się także, żeby sos nie sprawiał niespodzianek tam, gdzie król chodzi piechotą. Spróbuj go na tacos, burrito, jajkach, pizzy – to jak impreza w twoich ustach. Gwarantuję to osobiście.”

 No dobra, Dexter, zachęciłeś nas. Na pierwszy ogień wybieramy wersję Green. Zobaczmy, co to za Bandyta.


W RĘCE

Sos ma pięknie zielony kolor i gładką konsystencję bez żadnych drobinek. Dość gęsty. Dozownik obecny. Całkiem niezła etykieta, tak swoją drogą, choć rzadko to mówimy o sosie – może dlatego, że większość jest zupełnie przeciętna. Ta jakoś nas zauroczyła. Od razu wiadomo, o co chodzi. Nie oceniajmy jednak sosu po butelce: zobaczmy, co kryje we wnętrzu tego Jankesa.
Skład: woda, papryka Habanero, papryka Serrano, Jeszcze Więcej Papryki, Ocet, Sól, Mojo, Przyprawy i guma ksantanowa. A to ciekawe. Pierwszy raz widzimy paprykę Serrano w ostrym sosie. Już wiadomo, skąd kolorek, choć automatycznie wszystko, co zielone budzi u nas skojarzenia z Jalapeno. Ale dobrze, że coś jeszcze potrafi Nas zaskoczyć. Kolejną ciekawą rzeczą jest tutaj 'Mojo'. Przez chwilę moglibyśmy pomyśleć, że ktoś Nas tutaj czaruje, bo „mojo” jest rodzajem amuletu, czaru lub uroku w wierzeniach Hoodoo, ale spokojnie. Mojo to również rodzaj specjalnego sosu przyrządzanego na bazie oliwy, soli, wody, przypraw i mieszanki lokalnych papryk, specjalność kuchni hiszpańskiej i portugalskiej. Jesteśmy autentycznie zaciekawieni, co też ten Dexter Holland nam tutaj wyczarował.

W GĘBIE


Pierwsze, co Nas uderza, to zapach: jest mocno ziołowy – autentycznie czujemy kolendrę! Zaraz potem pojawia się sugestia paprykowości, ale niekoniecznie takiej z Piekła rodem. Zdegustujmy.
Ziołowo. Bardzo, bardzo ziołowo. Zaraz potem czujemy wyrazistą, lekko kwaśną paprykę – to zdecydowanie nie jest Habanero, więc ani chybi Serrano. Habanero również obecne – nasze receptory bólowe zdecydowanie Nam przytakują. Aczkolwiek, musimy przyznać, ten sos ma zdecydowanie tzw. opóźniony zapłon. Jesz go, wydaje Ci się, że jest zupełnie łagodny, a potem - ups, to jednak nie dressing do sałatek... Takie rzeczy są najbardziej zdradliwe. A teraz ciekawostka – w tym sosie praktycznie nie czuć octu! Cała kompozycja smakowa opiera się na ziołach i papryce. Pali umiarkowanie, przyjemnie, ale dość wytrwale. Nie spocimy się przy tym sosie, ale też nie takie jest jego przeznaczenie. Ma smakować.

W GŁOWIE

Szczerze mówić, nie spodziewaliśmy się, że sos sygnowany znanym nazwiskiem będzie  czymś więcej, niż próbą wyciągania kasy od fanów marki "The Offspring". Myliliśmy się. Pan Dexter Holland odrobił pracę domową i przez 5 lat poszukiwań raczej nie próżnował. Ten ostry sos jest...inny. Pewien schemat 'zielonego sosu' został tutaj złamany – na pierwszy rzut oka dalibyśmy się pokroić, że stoi przed nami typowe Jalapeno z dodatkami. Ciekawy eksperyment, to połączenie ziołowości i ostrości. Nie ma dominującego, octowo-paprykowego smaku, więc będzie świetny do dań, które już same w sobie są wyraziste – a on po prostu wzniesie ich smak na wyższy poziom. Ostrość nas zadowala, jeśli chodzi o codzienny użytek – widzimy go w domowym pesto, na kanapkach, do białej ryby i w jajecznicy.


Ocena ogólna:

Smak:

Poziom ostrości:




piątek, 22 stycznia 2016

Najostrzejsze sosy świata. 22 stycznia - Światowy Dzień Ostrych Sosów!


Tak, to dziś – 22 stycznia, święto wszystkich Ostrożerców! Nie wiecie o co chodzi? Powiemy Wam. To właśnie dziś przypada ŚWIATOWY DZIEŃ OSTRYCH SOSÓW. Super sprawa, prawda?

 

Dla Nas to trochę dzień jak co dzień, choć być może dziś na naszym talerzu wyląduje coś super ostrego – na specjalne okazje :)

Ostry sos ostremu sosowi nierówny. Na pewno macie (albo intensywnie szukacie) swoich ulubieńców, ale czy wiecie, że istnieją sosy, o których na samą myśl poci Nam się mózg? 
Zazwyczaj są to edycje mocno limitowane i tzw. 'kolekcjonerskie' – oznacza to, że nie są przeznaczone do SPOŻYCIA (przynajmniej nie dla śmiertelników). Spora część z tych sosów w dużych ilościach mogłaby zwyczajnie Was ZABIĆ (zawał serca na miejscu, mózg ugotowany)
Niektóre z nich ciężko nawet nazwać 'sosami'. Co to za mikstury? 
Zaraz się dowiecie. 
Oto
NAJOSTRZEJSZE SOSY ŚWIATA!

(bardzo chcielibyśmy zrobić ranking, ale jest to niestety niemożliwe. Doszukujemy się skrajnie sprzecznych danych o wartościach SHU poszczególnych sosów – czasem są to wahania rzędu 300 000 – 1 000 0000 SHU...Będzie więc wedle naszego własnego widzi-mi-się. Wybraliśmy najciekawsze - i te najmniej znane!) 


Satan's Blood




MOC: 800 000 SHU

Wypuszczony na rynek w ciemnym i zimnym październiku 2000 roku - i to w piątek trzynastego podczas pełni księżyca.... Trzeba przyznać, ten sos ma pewien uroczy klimat. Zwłaszcza, że producent przekonuje iż „Przerazi Cię na śmierć!”. Idealny dla czarownic i magów, idziemy o zakład że może być przydatnym składnikiem morderczych eliksirów i całkiem niezłym narzędziem przyzywającym demony. Malutka buteleczka sugeruje, że nie trzeba go używać w dużych ilościach. Przy grzaniu na poziomie 800 000 SHU wydaje się nam to całkiem sensowne (przypomnijmy iż klasyczny sos Tabasco ma 2 500 SHU). Ciekawe, jak bardzo boli w drugą stronę....

Frostbite Hot Sauce


MOC: ok. 500 000 – 1 000 000 SHU

Zdradliwy skurczybyk – ten sos jest zupełnie przeźroczysty. W sumie, składa się z octu, cukru, soli i uwodnionej kapsaicyny. Producent zachwala, że z powodzeniem można dodawać go do kawy, czekolady czy alkoholu - „aby dać im lekkiego kopa”. Nie jesteśmy pewni, czy chcielibyśmy AŻ TAK gorący napój, ale brzmi zachęcająco. Nie ma żadnego paprykowego smaku, to po prostu ostrość w płynie. Ot, ciekawostka, choć od razu przychodzi nam na myśl parę osób, którym chętnie wlalibyśmy go do drinka... A potem patrzyli... ;)

Da' Bomb The Final Answer


MOC: 1 500 000 SHU

Prawdziwa bomba atomowa. „Nie jeść prosto ze słoika!” - desperacko krzyczy napis na opakowaniu. Wierzymy na słowo. Ten produkt nadaje się WYŁĄCZNIE do rozcieńczania. Kompozycja smakowa jest dość ciekawa, bo oprócz habanero, ekstraktu z papryki i przypraw – zawiera również nektar morelowy i aromat musztardowy. Dla skręcających się z bólu jelit nie ma to wielkiego znaczenia...


CaJohns Get Bitten Black Mamba 6 Hot Sauce

MOC: ok. 2 000 000 – 4 000 000 SHU (? - niepotwierdzone)

Podejrzewamy, że ugryzienie przez Czarną Mambę boli nieco mniej niż spożycie tego sosu. Skład jest prosty: czekoladowe habanero, ocet.... i 6-cio milionowy ekstrakt kapsaicyny. Zapewne sam zapach sprawia, że ludzie mdleją. Producent pisze: „Rolą tego sosu jest nieść ból i zniszczenie wraz z niekończącą się dawką zatrutego ognia!”. Grunt to poczucie misji u producenta.



Magma Hot Sauce


MOC: ok. 1 000 000 SHU

Pamiętacie lampy z 'magmą'? Ten sos tak właśnie wygląda. Aczkolwiek w tym wypadku 'magma' jest plamą z oleożywicy papryki, praktycznie czystą kapsaicyną, która leniwie pływa sobie w occie – dopóki nią nie potrząśniesz. Wtedy staje się zabójczą bronią o mocy około miliona Scovilli. Producent wypuścił też mocno limitowaną (129 butelek) wersję Magma 4 w której radośnie pływa ekstrakt kapsaicyny o wartości 4 milionów SHU. Pychotka.

Ashley Food Company Inc.,1 Milion Scoville Pepper Extract.


Moc: 1 000 000 SHU (potwierdzona certyfikatem)

A więc, chciałbyś być milionerem? Przemyśl to jeszcze raz...
Na buteleczce widnieje zachęcający napis: „HEAT LEVEL EXTREME - WARNING - DO NOT CONSUME DIRECTLY - FOOD ADDITIVE ONLY”, co w sumie jest całkiem uzasadnione, ponieważ ten sos ma potwierdzoną certyfikatem moc 1 000 000 SHU. Za jedyne $185 dolarów możecie stać się posiadaczami tego cuda, który nie tylko zadba o eksplozję Waszego żołądka i mózgu, ale również skutecznie odstraszy wszystkie zwierzęta, które będą chciały się dobrać do Waszego ogródka (zastosowanie podobno wielokrotnie testowane w amerykańskich programach ogrodniczych).


A teraz coś z kategorii ekstraktów – nie kwalifikują się one jako sosy, ponieważ nie powinno się ich konsumować (a kupujący przed nabyciem musi podpisać specjalne oświadczenie, że jest świadomy ich szkodliwości i bierze na siebie całą odpowiedzialność związaną z nieprawidłowym użyciem produktu. W tym wypadku oznacza to...zjedzenie go!)


Garden Resources Inc., Blair's 16 Milion Reserve

Moc: 16 000 000 SHU


Kiedy wyszedł sos Blair's 6 AM, jego twórcy zarzekali się, że ostrzej się nie da (ten zawodnik osiągał od 10 300 000 - 16 000 0000 SHU). Kłamali. Da się. Na świecie jest tylko 999 sztuk tego ekstraktu z piekła rodem. Każdy z nich jest dokładnie numerowany – edycja kolekcjonerska, obecnie nie do kupienia. Nie jest to produkt przeznaczony do spożycia przez ludzi. Ma stać na półeczce i zachwycać gości. W sumie, nie jesteśmy pewni czy CHCIELIBYŚMY go spróbować. Chyba że miałaby to być forma wyrafinowanego samobójstwa. Jesteście ciekawi składu? Nie jest długi. To dosłownie czysta kapsaicyna zamknięta w bardzo stylowym opakowaniu. To taka Śmierć przewiązana wstążeczką.  

środa, 20 stycznia 2016

Wuj Sam zjadłby z tym sosem własne skarpetki... Sos Frank's Red Hot Cayenne Pepper!


Frank's Red Hot. To zdecydowanie sos z historią. I to całkiem długą, bo mającą swój początek w 1896 roku. Dwóch panów, Jakob Frank i Adam Estilette postanowiło zrobić sos: w tym celu wrzucili do drewnianej beczki papryczki cayenne, zasypali solą i zapomnieli o nich na parę lat (czyżby jakiś zakład?). Potem dodali octu, trochę wody i czosnku – no i voilà! Gotowe. Cóż, wyszło im na tyle dobrze, że ponad 100 lat później Frank's Red Hot wciąż króluje na amerykańskich stołach (idąc łeb w łeb z Tabasco!). Sama firma oficjalnie rozwinęła się w 1920 roku pod szyldem Frank's i naturalnie zaprzedała duszę jakiemuś koncernowi, ale wszyscy zarzekają się, że skład sosu jest taki sam jak kiedyś. Porównania nie mamy, więc musimy wierzyć na słowo.
Ponadto, trzeba nadmienić, że to właśnie sos Frank's Red Hot był sekretnym składnikiem słynnych Buffalo Wings.
Hasłem reklamowym marki jest „I put that on everything!” (w dodatku do zdjęcia szczerzy się nam milutka babuleńka). Do tego z pewnością nie trzeba nas namawiać, nie takie rzeczy dzieją się w naszej kuchni.
Przyjrzyjmy się temu celebrycie nieco bliżej.


W RĘCE

Frank's Red Hot ma bardzo rzadką konsystencję i piękny pomarańczowo-czerwony kolorek. Ciekawe, czy naturalnie. Dozownik obecny, dzięki niebiosom. Na pierwszy rzut oka wydaje się nam, że nic tam nie pływa, ale przy bliższym przyjrzeniu daje się dostrzec malutkie kawałeczki papryki, które nie zdołały się zblendować. Ślinka cieknie. Zerknijmy do tego w pełni - jak się zarzeka producent - naturalnego składu: sezonowane czerwone papryczki Cayenne (35%), ocet, woda, sól, czosnek w proszku. Tyle. Koniec składu. No i faktycznie, klasyczna, naturalna prostota. Nie spodziewamy się, że nas zapiecze (to cudo ma 500 SHU), ale akurat w tym wypadku nie o to chodzi. Chodzi o smak! Przekonajmy się zatem, dlaczego ten sos od tylu lat podbija amerykańskie podniebienia.

W GĘBIE

Zapach jest bardzo wyraziście paprykowy – z leciutką dozą octu. Smakujemy. Bardzo kwaśno, niesamowicie paprykowo, słonawo – na końcu przychodzi pikanteria, lekka, ale utrzymująca się jakiś czas. Co nas bardzo wyraźnie zaskoczyło, to fakt, że papryka tutaj jest inna niż wszystkie – czuć jakby lekką sugestię fermentacji, co zapewne jest zasługą procesu sezonowania. Bardzo przyjemnie, smak jest głęboki, zdecydowany i wielopłaszczyznowy. Testy organoleptyczne powtarzaliśmy przynajmniej pięć razy. To nieco wciągające, zwłaszcza że pieczenie jest niewielkie. Przyznajemy się bez bicia, że moglibyśmy go pić. Lubimy taką prostotę, co poradzić. Zwłaszcza, że wbrew pozorom jest naprawdę ciekawa.

W GŁOWIE

Nie wiemy, jak to się dzieje, ale zawsze dzień po otwarciu butelki jesteśmy zaskoczeni: połowa opakowania znika w dziwnych okolicznościach! Dziw nad dziwy! Być może nieustanne próbowanie, czy aby na pewno dobry, ma w tym jakiś udział... Ciężko bezstronnie pisać o sosie, który się prawie wciąga nosem, ale jedno trzeba mu przyznać: jest mocno wszechstronny. Paprykowość w jego wydaniu pasuje do wszystkich chyba znanych nam dań, a kaliber ostrości nikogo nie zabije, więc śmiało można dodać Frank's Red Hot do rodzinnego obiadu i babcia (raczej) nam nie zejdzie. Jakbyśmy mieli go porównywać do klasycznego Tabasco, z którym poniekąd konkuruje, to chyba wygrałby w dwóch kategoriach: jest bardziej wyrazisty smakowo, ciekawiej zbudowany – i naprawdę, zakochaliśmy się w lekko sfermentowanym posmaku papryki (taki już urok Polaka, że lubi sfermentowane rzeczy...). Druga kategoria to stosunek wielkości butelki do ceny, która ma znaczenie przy zakupie sosów stołowych codziennego użytku, które zwyczajnie idą u nas jak woda (a może nawet bardziej!) Malutkie (57ml) Tabasco plasuje się w okolicach 10-13zł, natomiast prawie 3-razy większy Frank's Red Hot... cóż, zobaczcie sobie sami:


Podsumowując, jest to sos zdecydowanie dla fanów wyrazistej papryki. Tym, którzy oczekują skrętu jelit z powodu ostrości Frank's Red Hot nie da oczekiwanej satysfakcji. Dla smakoszy i początkujących Ostrożerców będzie jak znalazł. Fajnie podkreśla smak....cóż, praktycznie wszystkiego. Reklama trafia w dziesiątkę.


Ocena ogólna:
Smak:

Poziom ostrości:





sobota, 16 stycznia 2016

Czy wiesz, dlaczego OSTRE jedzenie jest dla Ciebie dobre? 16 stycznia - Dzień Pikantnych Potraw!


Hurra! Czy wiecie, jaki dziś dzień? NIE?! 16 stycznia to dzień PIKANTNYCH POTRAW! Niby dla Nas dzień jak co dzień, ale nie mogliśmy przepuścić takiej okazji, żeby nie wyprodukować najlepszego na świecie ostrego meksykańskiego farszu do tortilli - z kurczakiem, czerwoną fasolą i papryką Naga Jolokia. Jak już przestanie Nas boleć tu i ówdzie - z rozkoszą zamieścimy przepis.

A teraz chwila refleksji. Kochamy ostre jedzenie. Jest ważnym składnikiem naszego codziennego życia i dodaje mu smaku. Bez niego egzystencja byłaby smutna i nudna - oraz, oczywiście, nie tak zabawna (zwłaszcza, kiedy obserwuje się kogoś męczącego się ze zbyt ostrym kawałkiem pizzy) My to wiemy. Ale czy Wy wiecie
DLACZEGO OSTRE JEDZENIE JEST DLA WAS DOBRE?




Pomińmy oczywiste oczywistości pt. ponieważ jest OSTRE. Skupmy się na faktach. Naukowych!

FAKT 1. Pomaga uśmierzyć ból.

Ostre jedzenie, które zawiera paprykę lub ostry sos, kryje w sobie sporą dawkę kapsaicyny. Ten cudowny składnik oddziałuje na receptory bólowe w Twoich ustach i wywołuje mniej lub bardziej subtelne uczucie pieczenia. Reakcją Twojego mózgu jest uwalnianie endorfin, zwanych inaczej hormonami szczęścia, które pomagają uśmierzyć ból i zapewniają dobre samopoczucie całemu Twojemu organizmowi. Naukowcy nie są do końca pewni jak to działa, ale cała akcja ma również właściwości przeciwzapalne, no i oczywiście – rozgrzewające. Kapsaicyna od wielu lat z powodzeniem jest stosowana we wszelakich maściach na obolałe stawy, stłuczenia czy nawet bóle zębów! Nie jesteśmy pewni, czy powinniście wcierać Ass Reapera w kolana po ciężkim treningu, ale nie zaszkodzi spróbować :)

FAKT 2. Coś dla panów: ostre jedzenie może uratować waszą prostatę.

Szacuje się, że około 14% mężczyzn będzie miało raka prostaty w którymś momencie swojego życia. Jeśli, drodzy panowie, nie chcecie być częścią tej statystyki – regularnie jedzcie ostro! Kapsaicyna atakuje komórki raka prostaty i hamuje ich namnażanie. Istnieje niewielka ilość testów przeprowadzonych na ludziach, ale pierwsze wyniki badań są obiecujące. Wasze tyłki mogą na parę godzin stanąć w ogniu, ale paradoksalnie właśnie to może je ocalić...

FAKT 3. Ostre jedzenie oczyszcza zatoki.

Wydaje się to zupełnie oczywiste, ale zdziwilibyście się, jak wielu ludzi zapomina o tym prostym fakcie. Dla wszystkich, którzy kiedykolwiek przechodzili przez problemy z zatkanymi zatokami może być to jednak wybawieniem: jadanie ostro może oszczędzić Wam sporej ilości pieniędzy wydawanej na różne spraye i tabletki. Wsypcie porządną dawkę ostrego curry do swojego obiadu a od razu poczujecie ulgę (zaopatrzcie się przy okazji w sporą paczkę chusteczek). A buteleczkę ze sprayem do nosa zastąpcie ostrym sosem. Łatwe, zdrowe i przyjemne!

FAKT 4. Pikantne żarcie trzyma twoje ciśnienie w normie.

Wszyscy wiemy, że wysokie ciśnienie jest jednym ze znaczących czynników mogących przyczynić się do zawału serducha i wylewu. Zamiast jednak słuchać zaleceń typu „jedz mniej golonki! Żadnego boczku!” i „od dziś tylko sałata i koktajle ze szpinaku!” warto dostosować się do jednego: jedz więcej rzeczy z kapsaicyną. Wszystko, co ostre sprawi, że staniesz się spokojniejszym człowiekiem. Zostało udowodnione naukowo iż kapsaicyna obniża ciśnienie krwi poprzez szereg skomplikowanych mechanizmów, których nie podejmujemy się tłumaczyć. Działa i już – miej w żyłach zamiast krwi ostry sos, a twoje tętnice będą zdrowsze i zrelaksowane.

FAKT 5. Sławetne antyutleniacze!

Kapsantyna to związek występujący w czerwonej papryce, dzięki któremu ma ona taki ładny, zachęcający niczego nieświadomych ludzi do spożycia jej. To też jeden z najsilniejszych antyutleniaczy! Udowodniono, że znacząco spowalnia wzrost guzów w niektórych typach nowotworów. Chipotle, czyli wędzone jalapeno, ma za to coś, co jest dobre dla Twoich oczu (choć normalnie nigdy nie zalecalibyśmy łączenia papryki i gałek ocznych!) - luteinę i zeaksantynę, dwa związki, które poprawiają kondycję Twojego wzroku i chronią Cię od zwyrodnienia plamki żółtej i katarakty. Żółte papryczki natomiast są bogate w witaminę C i wykręcającą język wiolaksantynę. Super, nie?


Dobra, wszystko pięknie już wiemy - nic, tylko wcinać. A co Nam się WYDAJE, że wiemy?
Oto garść MITÓW na temat ostrego jedzenia:



MIT 1. Ostre żarcie powoduje wrzody.

Przez szereg lat większość lekarzy twierdziła, że duże spożywanie pikantnych przypraw lub ostrych sosów jest jedną z przyczyn powstawania wrzodów żołądka. Błąd! Jajogłowi odkryli jakiś czas temu, że za te mało przyjemne dolegliwości ze strony układu pokarmowego odpowiada Helicobacter pylori, bakteria surfująca po naszym żołądku. Szach mat, lekarze! Spokojnie możecie wrócić do zajadania cholernie ostrego meksykańskiego burrito :)

MIT 2. Ostre jedzenie może wywołać przedwczesny poród.

Totalna bzdura. Oczywiście, kapsaicyna zawarta w ostrym jedzeniu lub papryce może podrażnić żołądek ciężarnej kobiety, ale w takim samym stopniu jak zrobi to w przypadku żołądka każdego dorosłego człowieka. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, by kiedykolwiek doprowadziła do przedwczesnego porodu lub miała negatywny wpływ na rozwój dziecka!

MIT 3. Pewne grupy etniczne są bardziej odporne na działanie ostrych przypraw.

Od jakiegoś czasu pojawiły się spekulacje, że pewne grupy etniczne rodzą się ze znacząco większą odpornością na kapsaicynę. Nie istnieją jednak żadne wiarygodne badania, które miałyby potwierdzać taką tezę. Jest oczywistością, że niektóre ludy są bardziej związane z ostrą kuchnią (np. mieszkańcy Indii czy Tajlandii), aczkolwiek odporność ich przedstawicieli na niewyobrażalne dla przeciętnego Polaka dawki ostrości można łatwo wytłumaczyć faktem zwiększania się tolerancji, którą przecież ćwiczą od dziecka :) (Czyżby curry z ostrą papryką zamiast kaszki mannej?)

MIT 4. Ostre jedzenie uzależnia.

Znacie to uczucie, prawda? Jeden gryz przyjemnie piekącego przysmaku, potem drugi, trzeci, dziesiąty. Ciężko przestać, choć to czasem trochę boli. Robimy to wciąż i wciąż – jemy ostre jedzenie, polewamy wszystko ostrym sosem, wciągamy nosem paprykę. Czy nie stajemy się z czasem po prostu od niego uzależnieni? Otóż, okazuje się, że niekoniecznie. To, że lubimy schrupać coś, co wykręci nasze kiszki na lewą stronę, nie przekona naszego organizmu, że jest nam to niezbędne do życia. Nie można się od ostrego jedzenia uzależnić w taki sposób jak od kofeiny i nikotyny – nasz organizm nigdy sam z siebie nie będzie domagał się kapsaicyny. (choć dalibyśmy głowę, że czasem nam się nieco bez tego rączki trzęsą!) Jedyną rzeczą, która sprawia, że jesteśmy tak przywiązani do subtelnego uczucia bólu w naszym przełyku jest kwestia wydzielania endorfin przy każdym spożyciu ostrego żarcia. Te spryciary działają przeciwbólowo i poprawiają nasz nastrój. Zatem, samo zdrowie :)

MIT 5. Mężczyźni, którzy jedzą ostro, mają więcej testosteronu.

Na koniec mit, który nie jest do końca mitem. Przeprowadzono badania z których wynika, że mężczyźni lubiący pikantne potrawy i ostre sosy mają wyższy poziom testosteronu niż panowie unikający takich przyjemności. Nie jest to jednak ze sobą powiązane w taki sposób, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Jedzenie dużej ilości ostrego jedzenia nie sprawi, że Twój poziom testosteronu pójdzie w górę. Bardziej chodzi o to, że panowie, którzy już posiadają sporo tego męskiego hormonu bardziej lubują się w ryzykownych aktywnościach, do których można spokojnie zaliczyć konsumpcję znacznych ilości ostrości. Sprytne!

Tak więc, drodzy Ostrożercy - jedzcie wszystko, co pikantne! Wyjdzie Wam to na zdrowie :) 


niedziela, 10 stycznia 2016

No i o co tyle dymu? Sos Tabasco Sweet Chipotle&Cola

Jakoś tak ostatnio się nas to Tabasco trzyma. Lecimy na fali i wyciągamy zza pazuchy kolejną wersję z podobno limitowanej edycji nowości od firmy z Avery Island – Tabasco Sweet Chipotle and Cola
Pierwszy, Tabasco Fruity&Fiery Habanero był interesujący -> [klik], choć jak podkreślamy, nie jesteśmy fanami owocowości. Zobaczmy, co ma nam do zaoferowania kolejny potencjalny 'słodziak'.



W RĘCE

Z etykiety patrzy na nas słowo MILD i jedna papryczka. Nieco nam smutno, ale okej, w sumie chipotle, czyli wędzone jalapeno, nie należy do najostrzejszych odmian papryki, choć na pewno jest jedną z najbardziej aromatycznych. Łatwo jednak można przykryć ten przyjemny aromat czymś paskudnym i chemicznym. W duchu zaklinamy los, bo dodatek coli budzi w nas ulepokopodobne skojarzenia. Ale z drugiej strony – to w końcu Tabasco. Nie wypuściliby gniota...right?

Nie ma rady, trzeba zajrzeć do składu: woda, koncentrat pomidorowy, napój o smaku Cola (10%) [woda, cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, dwutlenek węgla, barwnik (150d), regulator kwasowości [kwas fosforowy], aromaty, kofeina], syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, oryginalny sos TABASCO Chipotle [4,5%] (papryka chipotle, ocet, woda, sól, cukier, cebula w proszku, czosnek w proszku, przyprawy, aromat dymu, oryginalna pulpa paprykowa Tabasco [ocet, czerwone papryczki, sól]), puree z cebuli, melasa, skrobia, ocet, puree z czosnku, oryginalny sos Tabasco (1%)[ocet, czerwone papryczki, sól], czerwona papryka w płatkach, zielona papryka w płatkach, przyprawy, sól, naturalne aromaty, barwnik (E150d – karmel)

Znowu to samo – skład długi jak litania, pojawiły się u nas elementy oczopląsu. Znów sporo słodkości, aczkolwiek nauczeni wcześniejszymi doświadczeniami wstrzymujemy się z czarnowidzeniem. Poza tym – nie ma tutaj nic strasznego w kwestii dziwnych dodatków chemicznych maści wszelakiej. Kolejny produkt z serii sosocepcji – trzy oryginalne produkty Tabasco w jednym! ;) Ponadto, producent podkreśla, że jest to sos, który spokojnie mogą spożywać wegetarianie i weganie. Nas to niekoniecznie dotyczy, ale warto wiedzieć, co się kupuje. Znaczit, zero zwierzątek. Czy warto? Zaraz zobaczymy. Konsystencja sosu jest bardzo gęsta, treściwa. Pływają w nim jakieś dorodne kawałeczki (Cebula? Papryka?). Pachnie dymem i słodkością coli. Zabierzmy się za testy organoleptyczne!



W GĘBIE

Na początku czujemy słodycz. Nie jest to wyłącznie sprawka coli, o dziwo, tylko raczej... papryki! Dodatkowo kawałeczek takowej zawirował nam w buzi. Nie jest ona mdła, raczej delikatna i dość wdzięczna, nieco podrasowana przyprawami. Od razu kojarzy nam się z żeberkami leniwie skwierczącymi na grillu.... Zaraz po tym uderza nas spora ilość dymu, Tabasco chipotle najwyraźniej działa nienagannie. Jest ciekawie, wielopłaszczyznowo, lubimy taki wędzony smaczek - zwłaszcza, że nie jest przekombinowany i nie odchodzi w stronę goryczy, jak to się niektórym sosom zdarza. Na samym końcu sos nieco szczypie nas w język, coś w rodzaju miłego ukłucia ostrości. Szybko się zmywa, pozostawiając nas słodko-dymnej kompozycji. Wszystko zgodnie z planem, choć chcielibyśmy, żeby nieco bardziej zapiekło. Producent proponuje dodanie dodatkowej ilości Tabasco dla większego kopa. Niezwłocznie to uczynimy :)

W GŁOWIE

Uff, żyjemy. A trochę spodziewaliśmy się najgorszego - ulepka. Sos jest jednak całkiem zgrabnie skomponowany, choć ostrości ma w sobie niewiele. Mimo tego widzimy dla niego miejsce w naszej kuchni - duszone, smażone i grillowane mięsiwa wszelakiej maści, zwłaszcza kurczak i wieprzowina. Jako marynata sprawdzi się chyba najwdzięczniej, bo te składniki aż krzyczą, żeby je nieco podgrzać. Może być ciekawym dipem do wszelakich koreczków imprezowych (koniecznie z serem!) i innych przekąsek (nowa odsłona pikantnych nachosów?Hm?). Dodatkowym atutem jest to, że nie zabije Wam gości. Chyba, że dodacie do niego czegoś z 'wykopem'... :)


Podsumowując, Tabasco znów daje radę, choć połączenie wyglądało ryzykownie. 
Będzie fajny dla początkujących ostrożerców i zwykłych śmiertelników, którzy chcieliby troszkę poeksperymentować z nowymi kompozycjami smakowymi. 

No bo ile można tego schabowego? ;) 
(btw. do niego też może pasować... :))


Ocena ogólna:

 Smak: 

Ostrość:

Gdzie kupić?


poniedziałek, 4 stycznia 2016

McIlhenny w bananach! Sos Tabasco Fruity&Fiery Habanero


Drodzy Czytelnicy, na początku życzymy Wam wszystkiego najostrzejszego w Nowym Roku! Spełnienia najskrytszych i najbardziej pikantnych marzeń... :)

Czas na pierwszą recenzję w tym roku. Cóż to będzie? Połączenie starego z nowym, istna fuzja przeszłości i przyszłości -  sos Tabasco Fruity&Fiery Habanero.

Tabasco! Któż z nas nie zna słynnego sosu z Avery Island, produkowanego z czerwoniuśkich jak lico wstydliwej panny papryczek tabasco fermentowanych przez trzy lata w dębowych beczkach? Klasyk nad klasyki, ceniony nie tyle za swoją ostrość (2500-5000 SHU – wersja klasyczna), o ile prostotę i wspaniały smak. Sami jesteśmy jego wiernymi fanami (jak również wersji z Habanero). Jednak czasy się zmieniają i najwyraźniej ktoś ze sławetnego klanu McIlhennych stwierdził, że konsumenci potrzebują czegoś nowego - oraz, nazwijmy to tak - nietuzinkowego. Skutkiem tej dzikiej burzy mózgów wypuszczono na rynek Tabasco Fruity&Fiery Habanero. Jest to jeden z czterech sosów-marynat z najnowszej limitowanej edycji tej marki. Oprócz niego w skład serii wchodzi jeszcze Sweet Chipole&Cola, Smokey Chipotle&Bourbon oraz Peppery Deep South Creole.
Ten tutaj gagatek ma, według producenta, największą moc rażenia (oznaczony jest trzema papryczkami, w końcu habanero, nie ma to-tamto!). Owocowość nigdy nie była nam w smak, ale nie jesteśmy przesądni.


W RĘCE

Zabierzmy się za skład. Jest długi jak kazanie, ale może przebrniemy.
Skład: woda, syrop glukozowo-fruktozowy, ocet, puree z mango (14%), cukier, oryginalny sos Tabasco Habanero (4,5%) (ocet, papryczki habanero, cukier trzcinowy, oryginalny sos Tabasco [ocet, czerwone papryczki, sól], sól, puree z mango (0,6%), suszona cebula, puree z banana, pasta pomidorowa, puree z tamarynowca, puree z papai (0,5%), przyprawy, czosnek, oryginalna miazga Tabasco (sezonowane czerwone papryczki, sól), puree z czosnku, skrobia, puree z cebuli, olej rzepakowy, oryginalny suszony aromat czerwonego Tabasco (0,4%) [czerwone papryczki, ocet, sól], oryginalne suszone papryczki Tabasco (0,2%) [czerwone papryczki, ocet, sól], zioła, kurkuma, sól.

O bogowie, było naprawdę ciężko. Ten sos to prawdziwa sosocepcja wśród tego typu produktów. Ilość słów „Tabasco” i „oryginalne” przekroczyła wszelakie dopuszczalne normy. Z drugiej strony, to niezły zakup – 4 markowe produkty w jednej butelce! Z trzeciej strony nieco martwi ilość cukru i wszelakich słodkości w tym sosidle, ale miało być 'fruity', right? Butla duża. Sos jest gęsty, wygląda treściwie (to zasługa tych wszystkich puree, dajemy głowę!) - ponadto cośtam w nim zachęcająco pływa (ani chybi zioła). Dozownika brak, ale ma to być również marynata, a w takim przypadku leje się dość hojnie. Degustacja!

W GĘBIE

Słodko. Milutko. Owocowo-czosnkowo (czujemy banana! z czosnkiem daje megaciekawy efekt!). I lekko kwaskowato. Dopiero po tych odczuciach przychodzi pora na ukochany kop kapsaicyny – i to w dodatku znienacka. Nie jest on jakiś niesamowicie intensywny, ale szczypie i piecze bardzo długo, naturalnie, na umiarkowanym poziomie. Być może zbyt szybko wzruszyliśmy ramionami w obliczu tej pozornie niewinnej słodkości. Uśpiło to naszą czujność, ale przyznajemy – nie jest to taki znowu cienki Bolek (jakieś 5,5/10 w osobistej skali Ostrożerców...). Odczucia smakowe są jak dla nas dość pozytywne, choć naszym zdaniem wyrazista słodycz tego sosu nieco przytłacza i zmniejsza jego użytkowość w naszej kuchni.

W GŁOWIE


Ten sos jest....ciekawym eksperymentem. Jest pierwszym tak wyraziście owocowym sosem, z jakim było nam dane się zetknąć. Owszem, na naszym stole goszczą produkty z dodatkiem puree z mango, papai czy banana, ale owoce nie stanowią w nich bazy smakowej, tylko łagodzą ostrość i sprawiają, że smak jest głębszy, wielopłaszczyznowy. Tutaj słodycz gra pierwsze skrzypce, dopiero później nadchodzi fala ostrości. Podobno można bawić się i tak... Do czego toto używać, jak już dopadniecie butelkę? Na pewno do kurczaka i indyka. Do białych, mało wyrazistych mięs pasuje idealnie – również jako marynata (+ dużo, dużo ziół!). Ponadto – o dziwo, tworzy bombową kompozycję z frytkami i ziemniakami w każdej postaci. Magia, po prostu magia. Wylizujemy talerze.
Podsumowując, jest to niezłe dziwadło wśród sosów. Fanom słodyczy i owocowości powinien się spodobać - fani papryki i dobrze przyprawionych sosów będą zawiedzeni. A fani Tabasco? Trudno rzec. Sami się za takowych uważamy - i mamy w tej kwestii bardzo ambiwalentne uczucia. Jak na taką markę - mogli się nieco bardziej postarać i lepiej dopracować ten produkt. 

Plamy jednak na honorze nie ma, ba, nawet przez moment przeszło Nam przez myśl, czy nie sprowadzić tego jako ciekawostkę do naszego sklepu BĘDZIE PIEKŁO, ale na razie pałamy umiarkowanym entuzjazmem. Czas pokaże. 

Dla zainteresowanych, całość kolekcji Tabasco prezentuje się tak:
W naszym sklepie na ten moment możecie spróbować Tabasco Sweet Chipotle&Cola [klik]
{recenzja nadchodzi!}



Ocena ogólna:
 Smak:
Ostrość: