W RĘCE
Kolejny sos ze stajni Iguany – „En Fuego” - czyli po
hiszpańsku „w ogniu”. A więc, Kostaryka, palmy, dojrzewające w słońcu
papryczki … Ślinka cieknie, prawda? Według producenta ma być super mocno i
ogniście, bo oprócz habanero (46,8%, czyli dość dużo) to cudo ma w sobie parę
kropel (2,5%) oleożywicy z ostrej papryki (nie jest napisane z jakiej, ale
podejrzewamy iż jest to habanero, choć niektóre źródła wskazują, że jest
dopalona kapsaicyną). Oleożywica to superskoncentrowany ekstrakt, stosowany
głównie w celu aromatyzowania danego produktu – w tym wypadku ma go znacznie
„dopalić” ostrością. Najczęściej uzyskuje się ją z suszonych papryk, jest
ciemna i ma intensywny aromat. Jedna kropla to za dużo J. Poza tymi składnikami
mamy tutaj jeszcze trochę wody, ocet, cebulę, ananas, sok limonowy, papaję,
markuję, marchewkę, sól, cebulę w proszku, cukier trzcinowy, gumę ksantanową
(jako emulgator), czosnek w proszku i kwas askorbinowy. Puff, dużo tego. Owoce
jako „zmiękczacze” ostrości, trochę przypraw, nieco kwaśnych rzeczy…wygląda
bombowo, choć nie zawsze więcej znaczy lepiej. Kolor ciemnopomarańczowy,
ciemniejszy niż większość sosów z tej papryki, w środku pływają nasionka.
Spróbujmy.
W GĘBIE
Pachnie ostro i bardzo zachęcająco. Nie powiem, włoski w
naszych nosach nieco zmieniły kolor. Sos jest gęsty, jaszczur leniwie wystawia
łeb ze swojej kryjówki. Jemy. Jest delikatnie kwaśno, troszkę słodkawo, mało
słono – i KA-BOOM! Jaszczur nas udziabał. Zaczyna boleć - i to całkiem mocno.
Piecze, pali, szczypie – nic innego, tylko nasze podniebienie faktycznie
stanęło w ogniu. Stan ten utrzymuje się dość długo, około 4 minut. Dostaje się
również brzuchom – dawno nie jedliśmy sosu, który sprzedałby nam kopa i w gębę,
i w przełyk – i w żołądek. Jelita zdecydowanie poszły w ruch. Na nasze czoła
występuje lekki pot. Bolesność przenosi się również na wargi, mogą spuchnąć
nieznacznie. Radzimy bardzo dokładnie umyć ręce po degustacji. BARDZO
DOKŁADNIE. Nie wierzymy źródłom, które twierdzą, że ten sos to – bagatelka -
100 000 SHU. Ten kolega ma zdecydowanie większą moc. Wyceniamy go na około
350 000 SHU.
W GŁOWIE
Szczerze mówiąc, po ostatniej Iguanie – XXX – nie
spodziewaliśmy się, że ta marka może wypuścić coś naprawdę ostrego. Ot, mocni w
gębie. A tu proszę – Iguana En Fuego jest godna swojej nazwy. Ten sos
zdecydowanie należy dawkować z umiarem, nie polecamy początkującym. Wielka
szkoda, że nie ma w nim kroplomierza – byłoby to zdecydowanie ułatwienie dla użytkownika.
Fajny sos do „doostrzenia” innych potraw – dzięki swojemu skoncentrowaniu parę
kropel z pewnością wystarczy J. Trudno mówić o smaku, kiedy tak pali – ale sos ma
fajną, owocową nutę (za którą my, Ostrożercy, nie przepadamy – ale w tym
wypadku spełnia swoje zadanie). Generalnie, polecamy sos wielbicielom
długotrwałego palenia i „ostrych” żartów na imprezach. Aczkolwiek niedługo
pojawi się recenzja produktu, który go nieco zdeklasuje J. Tak czy siak, warto spróbować tego sosu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz