Na blogu Ostrożerców recenzujemy
zazwyczaj.... cóż, dobre sosy. Większości z nich używamy we
własnej kuchni bądź też kupujemy do sklepu BĘDZIE PIEKŁO, by
dzielić się radością z przyjemnego pieczenia również z innymi
fanami ostrości.
Są jednak sosy, przed którymi należy ostrzegać.
Nie, nie z powodu ich niebagatelnego wyniku w Skali Scoville'a, lecz
z powodu...smaku.
Dziś mamy dla Was przypadek szczególny – sos
Doyal Green Pepper Sauce.
Popatrzył na nas z półki jednego z
hipermarketów, a my jesteśmy wobec takich spojrzeń bezbronni jak
dzieci – musieliśmy kupić, choć żeńska część załogi (czyli
ta, która pisze to wszystko, co czytacie na Ostrożercach)
marszczyła nosek widząc samą etykietę i opakowanie. Rzec, że
trąciło tandetą, to eufemizm. No cóż, liczy się wnętrze.
Przyjrzyjmy się mu bliżej.
Mała (uff, to dobrze!), niepozorna buteleczka. Etykieta
sosu Doyal nie mówi wiele, poza tym że to „Green Pepper Sauce”.
Czyli co? Jalapeno? Zielone chili - jakie? Enigmatycznie, może producent boi
się przyznawać. Niby teoretycznie jest to produkt indyjski, ale
wyprodukowany na zlecenie niemieckiego koncernu Kreyenhop & Kluge
GmbH & Co. trzymającego w garści różne marki z produktami tzw. Kuchni Świata. Koncerniaki nigdy nie wróżą nic dobrego, ale nie
bądźmy przesądni... Zatrzymajmy się nad składem.
Składniki: zielone chilli 83%, cukier,
sól, regulator kwasowości: E260, substancja zagęszczająca: E415
Wow, to nawet nie wygląda tak źle. Spora ilość papryki, bez żadnego nadmiernie dziwnego świństwa... (tajemnicze E260 to po prostu ocet, a E415 to guma ksantanowa).
Wow, to nawet nie wygląda tak źle. Spora ilość papryki, bez żadnego nadmiernie dziwnego świństwa... (tajemnicze E260 to po prostu ocet, a E415 to guma ksantanowa).
Może zatem się myliliśmy i sos Doyal Green Pepper to całkiem normalny produkt?
Zaraz zobaczymy.
W GĘBIE
Sos Doyal przypomina
konsystencją....wodę. Serio, przelewa się w buteleczce jakby był
zabarwionym na zielonkawo octem. Pozostawiony sam sobie rozwarstwia
się bardzo brzydko, trzeba mocno wstrząsać. To już nie wróży
najlepiej, ale jedźmy dalej. Cośtam w nim pływa, co każe nam
utrzymywać nadzieję, że mimo wszystko jest stworzony z PAPRYKI.
Pachnie...jeśli jest na świecie jakaś papryka, która tak pachnie, to my nie chcemy jej jeść. Czy to oby na pewno nie jest zepsute? Data ważności jest okej. Paskudny, chemiczny, zupełnie nie związany z papryką zapach nas nieco odrzuca, ale dla dobra nauki...test organoleptyczny za 3...2...1...(wstrzymujemy oddech).
Pachnie...jeśli jest na świecie jakaś papryka, która tak pachnie, to my nie chcemy jej jeść. Czy to oby na pewno nie jest zepsute? Data ważności jest okej. Paskudny, chemiczny, zupełnie nie związany z papryką zapach nas nieco odrzuca, ale dla dobra nauki...test organoleptyczny za 3...2...1...(wstrzymujemy oddech).
...
Ten sos jest....paskudny.
Smakuje...smakuje tak, jakbyśmy zlali
resztki wszystkich naszych przeterminowanych sosów, wlali wiadro
wody, nieco octu i zielonego barwnika, po czym odstawili na miesiąc
w ciepłe miejsce. Jest tam ocet, nieco soli – i jakieś popłuczyny
po ostrości, bez smaku i żadnego aromatu właściwemu papryce.
Cuchnie za to straszliwie chemią. Brr.
W GŁOWIE
Dobrze, że ten sos kosztuje jakieś marne grosze, bo inaczej bylibyśmy bardziej niepocieszeni. Przyda nam się właściwie tylko do udowadniania znajomym, że coś tak paskudnego ktoś wypuścił na rynek – i to się sprzedaje, bo w sumie w paru supermatketach można toto dostać (Leclerc, Auchan). Jak tylko wszystkim udowodnimy, że takie obrzydlistwo egzystuje – sos ląduje w kiblu. Bez chwili refleksji. Serio, mogliśmy bez żalu kupić sobie za te pieniądze dobre piwo. Żal polewać nim jedzenie, bo sos Doyal nie podniesie żadnych jego walorów. Serio, lepiej odłóżcie nieco więcej kasy i kupcie sobie naprawdę dobry sos, który ma jakiś smak i spełnia swoje zadanie - podnoszenie jakości jedzenia...
Ocena ogólna:
Smak:
Ostrość:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz